W kinie: Koń Turyński (NH)

 

KOŃ TURYŃSKI
polska premiera: lipiec 2011 (NH)
reż. Béla Tarr

moja ocena: 8/10

 

Jakby nie patrzeć – prawie arcydzieło. Minimalistyczne, czarno-białe kino o końcu świata, człowieka, Boga, pokazane w iście biblijnej konwencji. Oto bowiem ów koniec u Tarra to nic innego jak jego tworzenie, tyle że wspak. Dnia pierwszego ludzka cywilizacja ma się całkiem zwyczajnie, by dnia szóstego, gdy to Bóg kończył dzieło kreacji, Tarr ukazał jego mroczny koniec. Węgierski mistrz jest tyleż sugestywny i absolutny, ile w gruncie rzecz banalny (stąd prawie arcydzieło). Jego metafora, co podkreśla sam reżyser, jest prosta i czytelna – wszystko jest w filmie (w przekonaniu Tarra dziele perfekcyjnym i genialnym), nie ma więc miejsca na dopowiadanie, autorskie interpretacje i wątpliwości. Niedawno u von Triera koniec cywilizacji był lekiem na depresję, u Tarra jest on zaś tylko (albo aż) końcem wszystkiego, pustką, ciemnością, ciszą. Ascetyzm i wiejska chata zmiażdżyły tym samym majestatyczne, niebieskie ciało z kosmosu, które wycelował w ziemię von Trier. Jak na ponoć swój ostatni film, Tarr zakończył własną filmografię szalenie mocnym akcentem.

 

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=tWYoqi4Kpw4]

 

***
Kasia na Nowych Horyzontach powered by: