W kinie: Fai Bei Sogni (Cannes)

faib

 

FAI BEI SOGNI
Festival de Cannes 2016
reż. Marco Bellocchio

moja ocena: 6/10

 

Temat matki we włoskim kinie ma chyba jakieś szczególne względy. W zeszłym roku podjął się go Nanni Moretti, w tej edycji canneńskie Directors’ Fortnight otworzył Marco Bellocchio z filmem “Fai Bei Sogni” o podobnej tematyce. Acz w realizacji zupełnie innym. Massimo ponad 30 lat opłakuje nagle zmarłą matkę. Formy tej żałoby oglądamy w różnych czasoprzestrzeniach. Najpierw rodzicielka znika, a pozostała rodzina nie potrafi 9-letniemu chłopcu wytłumaczyć, co się stało, odwlekając ten moment do samego końca. Potem dojrzały Massimo żyje, ale tak jakoś obok, myślami i uczuciami będąc ciągle gdzieś w przeszłości. Nie odciąga go od niej ani fascynacja piłką nożna, ani wojna w byłej Jugosławii, gdzie jedzie w charakterze dziennikarza. Dopiero śmierć ojca i powrót do rodzinnego domu, w którym zmarła ukochana matka, oraz być może też miłość do pięknej lekarki, nakazują mężczyźnie rozliczyć się z przeszłością i zostawić ją za sobą. Bellocchio opowiada tę historię jakby czytał romantyczną powieść (a de facto adaptuje współczesny, włoski bestseller), nadając cierpieniu Massima i jego losom wymiar baśniowo-melancholijny. Nie trzymając się chronologii, zachowuje żywszy rytm historii (wspomnienia przecież opierają się logice). Najcudowniejsze są w filmie retrospektywne sceny 9-letniego chłopca z matką, dzięki którym faktycznie można uwierzyć, iż ta dwójka zbudowała ze sobą wyjątkową więź, a jej rozerwanie fatalne wpłynęło na dalszą egzystencję jednego z nich. Dorosłe życie Massima bardziej trąci już banałem, ale i tak dzięki tej onirycznej poetyce Bellocchio potrafił zatrzymać widza przy swojej historii.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.