W kinie: Elle (Cannes)

elle

 

ELLE
Festival de Cannes 2016
reż. Paul Verhoeven

moja ocena: 8/10

 

Na “Elle” czekałam jak na szóstkę w kumulacji totolotka. Gdy rok temu w Cannes przypadkowo obejrzałam kilkudziesięciosekundowy jej teaser, wiedziałam, że to będzie bomba, która rozwali system. Verhoeven zrobił film, którego nikt chyba się po nim nie spodziewał. Bo kto mógł wiedzieć, iż do tej pory znany głównie z zamiłowania do tanich prowokacji i kiczowatej rozrywki Holender, zaskoczy nas odważną czarną komedią. Taką, w której śmiejemy się zarówno do rozpuchu, jak i konfuzją i zawstydzeniem.

Podczas przyjemnej kolacji Michele postanawia poinformować znajomych, że sądzi, iż została zgwałcona. Po tym oświadczeniu przechodzi do porządku dziennego, chce zamówić posiłek pomimo ewidentnej konsternacji jej towarzyszy. Zachowuje się całkowicie normalnie. Zupełnie jak jej kot, ktory był świadkiem brutalnego ataku. Michele nie chce angażować w sprawę policji. Jako dziecko seryjnego mordercy, odsiadującego wyrok dożywocia, której udział w zbrodniach z przeszłości do dnia dzisiejszego zaprząta umysły opinii publicznej, nie chce znów być na świeczniku. Poradzi sobie sama. Twardo stąpa po ziemi, jest samodzielna i inteligentna, potrafi być też okrutna, nawet w stosunku do najbliższych. Gdy napastnik okazuje się żądnym kolejnych wrażeń stalkerem Michele, ta podejmuje z nim niebezpieczną grę.

Fascynujące w “Elle” jest szczególnie to, jak problematyczne jest to w odbiorze dzieło. Gwałt to atak na najbardziej intymną sferę ludzkiego ciała. Nawet w filmie wygląda okrutnie i przerażająco. Ale Michele nie tylko nie czuje się zbrukaną ofiarą, ale też ma siłę, by kontynuować osobliwą relacją z nieznanym napastnikiem. W dalszej perspektywie igrać ze swoim kochankiem i mężem przyjaciółki czy uwodzić przystojnego, żonatego sąsiada. Jako szefowa firmy projektującej brutalne gry komputerowe, zatwierdzająca każdy graficzny ich element, nieludzką agresję ogląda na codzień i w ogóle się nią nie przejmuje. Czy to efekt traumy z dzieciństwa, nieudanych związków z mężczyznami, kiepskich relacji z krewnymi? Nie wiadomo.

Michele we wszystkim, co robi, jest wybitnie niepokojąca, ale przy tym autentyczna i wyluzowana. W biurze cały czas ściera się z pracownikami, którzy jej nienawidzą. Popołudniami próbuje wyperswadować synowi nową, ciężarną ukochaną, zaborczą krzykaczkę, która w ciążę zaszła najprawdopodobniej z innym mężczyzną. Próbuje też wtrącać się w kiełkujący związek byłego męża i instruktorki jogi oraz życie matki, sponsorującej młodszych kochanków. Ciągle szuka też gwałciciela, składającego jej coraz okropniejsze wyrazy zainteresowania. Żadna, amerykańska aktorka nie zagrałaby tej roli – mówił reżyser, tłumacząc, dlaczego nakręcił “Elle” we Francji. Żadna amerykańska aktorka nie zagrałaby jednak Michele tak koncertowo jak Isabelle Huppert. Francuzka naturalną neurotyczność ma wpisaną we własną fizjonomię, jest krucha i zarazem silna, wyrazista, perfekcyjnie balansuje między powagą i dowcipem. Kto wie, czy gdyby nie jej kreacja w “Elle”, ten film miałby w ogóle rację bytu. Huppert i Verhoeven prowokacyjnie i szalenie błyskotliwie wyśmiewają współczesne wyobrażenia o emocjonalno-seksualnych relacjach, obyczajowe rytuały, społeczne konwenanse. Za formę, brawurę i oryginalność należą się tej dwójce wszystkie nagrody świata.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

4 odpowiedzi do artykułu “W kinie: Elle (Cannes)

  1. ech

    “Bo kto mógł wiedzieć, iż do tej pory znany głównie z zamiłowania do tanich prowokacji i kiczowatej rozrywki Holender, zaskoczy nas odważną czarną komedią.” – co za bzdurne zdanie, Verhoeven to jeden z najinteligentniejszych reżyserów, będę w zaparte bronił tezy, że nie nakręcił nigdy złego filmu. Oglądając jego filmy trzeba pamiętać, że jest on szydercą, bardzo często to co widzimy nie jest tym czym nam się wydaje. O niektórych jego filmach napisano grube książki, bardzo przenikliwe. Dobra, koniec tego mojego zacietrzewienia. Najbardziej ciesze się, że po tym filmie Verhoeven zapowiedział aż 3 kolejne filmy, i to z tym samym producentem, który jest pod jego wielkim wrażeniem. Zwróciłem też uwagę, że ten film bardzo się podobał branżowym amerykańskim pismom, które widzą w nim powrót do światowej czołówki. Oby!

    A zwróciłaś uwagę, że w tym roku w konkursie głównym były aż 3 filmy o gwałtach na kobietach (przynajmniej tyle wychwyciłem)? Jakoś nikt tego nie ujął całościowo.

  2. Kasia Autor

    Ja też jestem szalikowcem niektórych reżyserów (np. Refna), ale podejrzewam, że jesteś w mniejszości ze stwierdzeniem, iż Verhoeven “nie nakręcił nigdy złego filmu”. Zgadzam się, że to super inteligentny gość i dlatego tak czekałam na ten film, ale on nie miałby takiego efektu, gdyby producenci przed wybraniem reżysera, nie zatrudnili Huppert.

    A motyw gwałtu (seksualnej napaści) właściwie to jest tylko w Elle, no i może u Mungiu, jeśli mówimy o konkursie. Różne napaści na kobiety nie mają jednak wielu punktów stycznych w poszczególnych tytułach.

      1. Kasia Autor

        “Showgirls” akurat nie odsądzałabym od czci i wiary, ale “Hollow Man” już było dość słabe.

        W “Forushande” jest napaść na kobietę, która w jej trakcie była pod prysznicem. I ta napaść była tylko po to, by pokazać, że tego typu zajścia dalej w Iranie są wstydliwe i upokarzające dla ofiary tak, że nie chce zgłaszać tego na policję. W “Bacalaureat” jest napaść seksualna na nastolatkę, ale to równie dobrze mogłaby być, bo ja wiem, próba zabójstwa albo nawet oglądanie śmierci kogoś innego – chodziło ogólnie o traumatyczne zdarzenie, które uzasadniałoby późniejsze rozterki bohaterki i decyzje jej ojca. W “Elle” gwałt (oraz późniejsze, dalsze nim zagrożenie) stanowi kluczowy punkt wyjścia dla dalszego prowokacyjnego rozwoju fabuły. Tylko w tym filmie faktycznie widzimy go na ekranie, nawet więcej niż raz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.