W kinie: Sully

sully

 

SULLY
polska premiera: 2.12.2016
reż. Clint Eastwood

moja ocena: 5.5/10

 

Clint Eastwood stawia filmowy pomnik kapitanowi Chesley’emu Sullenbergerowi, który uratował siebie i swoich pasażerów przed katastrofą, dokonując karkołomnej rzeczy – wielkim Airbusem A320 wylądował na rzece Hudson. Widz zostaje przeprowadzony nie tylko przez każdy szczegół feralnego lotu, ale też przez późniejsze śledztwo, na podstawie którego potężny zespół biegłych miał orzec, czy pilot podjął dobrą decyzję, czy jednak miał czas i możliwości, by zawrócić na którekolwiek z nowojorskich lotnisk. Ta druga część jest w sumie najlepsza, pokazuje bowiem swoiste “polowanie na czarownice” – technicy i przedstawiciele producenta samolotu za wszelką cenę chcą dowieść, że tym, co tu zawiodło, był czynnik ludzki. Jeden człowiek bohatersko stawia czoło potężnej machinie ekspertyz i procedur, nie różniąc się tym samym od całej plejady amerykańskich bohaterów, których portretować lubi nie tylko sędziwy Eastwood. “Sully” jest filmem rzetelnym tylko i wyłącznie rzetelnością swojego bohatera – człowieka uczciwego, doświadczonego i kompetentnego fachowca, który w sytuacji ekstremalnej potrafił podjąć odważną decyzję i wziąć na siebie ogromną odpowiedzialność. Tom Hanks bardzo porządnie to wszystko wydobywa ze swojej postaci, pokazując też różne niuanse w zachowaniu Sully’ego, gdy poddany on został tym wszystkim próbom – awarii samolotu, a później nieprzyjemnemu śledztwu. Mając tak dobrego aktora do dyspozycji, Eastwood niepotrzebnie tak ostentacyjnie sakralizuje tego człowieka, np. łopatologicznie podkreślając jego miłość do latania przez zupełnie niepotrzebne retrospekcje albo sztucznie sięgając po jakieś tropy z rodzinnego życia kapitana. Reżyser zgubił w ten sposób tę zatrważającą przewrotność sytuacyjną, gdzie dużo trudniejsze od nie doprowadzenia do samolotowej katastrofy okazuje się późniejsze stawienie czoła bezwzględnej machinie procedur i przepisów.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.