Filmowe okno na świat S01E05

W piątym odcinku “Filmowego Okna na Świat” w ramach nadrabiania zaległości mniej lub bardziej zauważone tytuły z różnych festiwali filmowych.

 

kailibl

 

KAILI BLUES
reż. Gan Bi
Chiny
zobacz zwiastun >>>

moja ocena: 7/10

 

Ten film mnie zaskoczył z dwóch powodów. Po pierwsze, jak na debiutanckie dzieło to zaskakująco dojrzała rzecz. Niesamowicie kunsztowna i przemyślana zarówno formalnie, jak i treściowo, w której spotyka się stary Terrence Malick i najlepszy Jia Zhangke. Gan Bi pięknie miesza tu poetykę snu z naturalistyczną obserwacją prowincji Guizhou i jej mieszkańców – ludzi żyjących tu i teraz, ale zawieszonych gdzieś w przeszłości, rozpamiętujących niezrealizowane plany i marzenia. Tak jak Chen, prowincjonalny lekarz z kryminalną kartoteką w życiorysie, który pewnego dnia wyrusza w podróż, by odnaleźć, a następnie zaopiekować się swoim porzuconym przez ojca bratankiem. Tak trafia do miasteczka Zhenyuan, gdzie magia miesza się z prozą życia, przez którą reżyser prowadzi widza w jednym, trwający ponad 40 minut, wspaniałym ujęciu. Pomimo że “Kaili Blues” posiada jakiś fabularny szkielet, pełni on rolę stricte pretekstową. Raczej nie ma też tutaj jednej perspektywy czasowej, której można by się trzymać. Wszystko wydaje się być umowne, podporządkowane realistyczno-magicznej, poetyckiej wizji. Mimo że reżyser z tą poezją trochę przeszarżował, gęsto recytując w różnych miejscach swoje własne wiersze, jako finezyjna całość ten film i tak świetnie się broni. I tutaj warto wrócić do drugiego zaskoczenia, negatywnego. W kraju tak bogatym w filmowe festiwale, promujące szczególnie dobre kino art-house’owe, przez prawie dwa lata nikt nie zdecydował się, by gdziekolwiek pokazać ten autentycznie wartościowy, zjawiskowy film. A miał on swoją premierę na MFF w Locarno w 2015 roku, skąd wyjechał z paroma wyróżnieniami, później otrzymując też nagrody na kilku innych, mniejszych imprezach. Wielka szkoda…

 

ornitolo

 

O ORNITÓLOGO
reż. João Pedro Rodrigues
Portugalia
zobacz zwiastun >>>

moja ocena: 7/10

 

Portugalski reżyser sięgnął po życiorys św. Antoniego Padewskiego, by w duchu najbardziej brawurowych dzieł Pasoliniego i Jarmana poddać tę hagiograficzną historię autorskiej dekonstrukcji. Z początku nic nie zwiastuje tego, z jak ostatecznie śmiałym i oryginalnym dziełem przyjdzie nam się zmierzyć. Rodrigues bowiem z iście dokumentalnym zacięciem początkowo kieruje obiektyw kamery na ornitologa przy pracy, w skupieniu obserwującego ptaki w lesie nad rzeką. Atencja, z jaką Portugalczyk traktuje naturę i przyrodę w swoim filmie, może (i powinno) budzić skojarzenia z tajskim mistrzem Apichatpongiem Weerasethakulem. Badania Fernanda zostają jednak zakłócone, najpierw przez chińskie turystki, zmierzające na pielgrzymkę (to spotkanie to osobliwość rodem z Bruno Dumonta), a później przez dużo bardziej dziwne i niezwykłe okoliczności. Wszystko to sprawi, że badacz ptaków z Fernanda zacznie przemieniać się w Antonia, odkrywając w sobie i w świecie duchową siłę i boskie natchnienie. Aż do fantastycznie niedorzecznego, niesamowitego finału swojej wewnętrznej i rzeczywistej wędrówki po lesie. Ci, którzy narzekają, że art-house’owe kino nie potrafi już zaskakiwać, dostają oto film, który robi to na każdym zakręcie swojej labiryntowej fabuły. Jednocześnie odrzuca, wywołując poczucie dyskomfortu i wrażenie irracjonalnej wręcz dziwności oraz intryguje swoim prowokującym wizjonerstwem i trudną, niejednoznaczną treścią.

 

flut

 

WIR SIND DIE FLUT
reż. Sebastian Hilger
Niemcy
zobacz zwiastun >>>

moja ocena: 6/10

 

Pomiędzy mrocznym dramatem psychologicznym a minimalistycznym sci-fi Jeffa Nicholsa. W nadmorskim miasteczku Windholm pewnego dnia zamarło morze. Zgodnie z zasadami praw natury morska fala opadła, ale nigdy nie powróciła, pozostawiając w tym miejscu ponure, bagniste pustkowie. Anomalię jakoś wyjaśnili naukowcy, nikt jednak nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego wraz z falą i morzem z okolicy zniknęły wszystkie dzieci. W Windholm pozostali jedynie pogrążeni w rozpaczy rodzice i wojsko pilnujące podejrzanej, nadmorskiej strefy. Po 15 latach od tragicznych zdarzeń do miejscowości przyjeżdża para młodych naukowców z Berlina. Chłopak wierzy, że odkrył nową teorię tłumaczącą zniknięcie morza, potrzebuje danych, by ją potwierdzić. Pojawienie się przybyszów z zewnątrz wprowadza niepokój do smutnej egzystencji mieszkańców Windholm, rozdrapując stare rany. Sebastian Hilger konsekwentnie trzyma się owianego tajemnicą wątku morza i zaginięcia dzieci, zachowując jednocześnie dystans zarówno wobec fanstatycznej strony tej historii, a jej brutalnym realizmem i ludzką tragedią, jaka się za nią kryją. Pozostawia też wiele miejsca na różnorodne, autorskie interpretacje. Czy film ma zapalić w głowie czerwoną lampkę, krytykując niepohamowaną eksploatację środowiska naturalnego przez człowieka, czy raczej to swoista metafora czasów, w jakich żyjemy – mętnych i coraz bardziej niepewnych, musimy rozstrzygnąć sami. Z tym niepokojem bowiem pozostawiają nas twórcy filmu, co stanowi jego największą wartość.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.