W kinie: Félicité (Berlinale)

felicite

 

FELICITE
67. Internationale Filmfestspiele Berlin
reż. Alain Gomis

moja ocena: 6/10

 

Trudno być matką i kobietą w Afryce. Zwłaszcza gdy jest się osobą z trudnym charakterem, burzliwym usposobieniem, wiecznie zepsutą lodówką i synem w szpitalu, który został ciężko ranny w wypadku. Felicite w krótkim czasie musi zebrać niemałą sumę pieniędzy na operację chłopaka. Choć sama na stałe źródło dochodu – każdego wieczoru śpiewa w zespole w popularnym barze, nawet dla niej to poważne wyzwanie. Kobieta jest jednak zdeterminowana i poprosi o pomoc każdego, kogo tylko można – nie ważne czy jest wrogiem czy przyjacielem. Alain Gomis nakręcił opowieść trochę o wszystkim o niczym. O prawdziwym życiu w prawdziwej Afryce w ujęciu prawie dokumentalnym oraz o sile kobiecego uporu i determinacji w ujęciu dość uniwersalnym. Znalazło się w tym filmie miejsce zarówno na przemyślenia natury społecznej (droga Felicite przypomina tę Sandry graną przez Marion Cottilard u braci Dardenne), jak i duchowej (kłania się wizyjna warstwa “Proroka” Audiarda). Tak duży bagaż dźwiga na swoich plecach Vero Tshanda Beya w roli tytułowej i naprawdę nieźle sobie z tym radzi. Dla niej i dla rzadkich, realistycznych obrazów codzienności Kinszasy warto ten film zobaczyć, przymykając nieco oko na jego wtórność i chaotyczność.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.