W kinie: Call Me By Your Name (Berlinale)

callmeby

 

CALL ME BY YOUR NAME
67. Internationale Filmfestspiele Berlin
reż. Luca Guadagnino

moja ocena: 7/10

 

Filmowa nostalgia z gatunku tych najcudowniejszych. Gdzie się podziały te czasy, gdy chłopcy wręczali dziewczętom tomiki poezji, chcąc zaprosić je na randkę, przy kolacji rozmawiało się o filozofii, muzyce klasycznej i Bunuelu, a danie główne na ten posiłek kilka godzin wcześniej dostarczał do domu uśmiechnięty rybak? Odpowiedź jest prosta: ten świat istnieje tylko w filmie Luci Guadagnino. Skąpana w słońcu Lombardia lat 80. to idealne miejsce, w którym opowiedzieć można by banalną w swej prostocie, a jednak precyzyjną w wykończeniu i gorzko-melancholijną w wymowie opowieść o dojrzewaniu. A wpisane być w nią musi rodzące się tyleż zakazane, co nieśmiałe uczucie, czysta namiętność, szalone pożądanie, iluzja miłosnego spełnienia i w końcu gorzkie rozczarowanie wakacyjnym romansem, którego zawsze najistotniejszą cechą szczególną jest to, iż niedługo się zakończy. Włoski reżyser nie kryje się ze swoimi kinofilskimi sympatiami, dlatego też każdy jego film ma w sobie tę retro warstwę. W “Call Me By Your Name” ściera się tradycja starego, francuskiego melodramatu, sielskich komedii włoskich i szlachetnego kina spod znaku Jamesa Ivory’ego (który zresztą wsparł Guadagnino przy pisaniu scenariusza). Dlatego to film zarówno seksowny i emocjonalny, ale też poetycki i melancholijny. Najlepszy w karierze włoskiego filmowca.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.