W kinie: Helle Nächte (Berlinale)

hellena

 

HELLE NACHTE
67. Internationale Filmfestspiele Berlin
reż. Thomas Arslan

moja ocena: 5/10

 

W “Golden Exits” Alexa Rossa Perry’ego, o którym piszę poniżej, młoda bohaterka wygłasza oświadczenie, iż zaskakuje ją fakt, że nikt nie robi filmów o normalnych ludziach, którzy robią zwyczajne rzeczy. Jej starszy szef odpowiada jej, że on takie produkcje może jej pokazać. Mogłoby to być np. “Helle Nachte”, w którym nie dzieje się absolutnie nic wartego uwagi. Michael (w tej roli Eryk Lubos niemieckojęzycznego kina, Georg Friedrich) po śmierci swojego ojca postanawia pojechać na wycieczkę do Norwergii, gdzie zmarły mieszkał. W podróż zabiera swojego nastoletniego syna, w którego wychowywanie nigdy się nie angażował – nawet przed rozwodem z jego matką. I tak panowie przylatują do Skandynawii, wypożyczają auto, kupują ciuchy i sprzęt do biwakowania, jeżdżą od jednego lasu i jeziora do kolejnego, czasem coś do siebie mówiąc, kłócąc się lub milcząc. Dość powiedzieć, że najciekawsza scena filmu to ta, gdzie przez kilkadziesiąt sekund patrzymy na drogę zalewającą się coraz gęstszą mgłą. Gdyby chociaż spadli z niej do jakiejś przepaści i umarli na miejscu albo przeżyje i by przeżyć jeden musiałby zjeść drugiego, ale niestety nic takiego się dzieje. Wracamy do domu i każde jedzie w swoją stronę. Nie zasnęłam na “Helle Nachte” tylko dlatego, że na ekranie cały czas było jasno – ojciec i syn pojechali bowiem do Norwegii w czasie, gdy trwają tam tzw. białe noce, czyli nigdy nie robi się ciemno. Jak pech, to pech.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.