W kinie: Django (Berlinale)

django

 

DJANGO
67. Internationale Filmfestspiele Berlin
reż. Etienne Comar

moja ocena: 6/10

 

Na pewno oddać trzeba Etienne’owi Comarowi, że z rzetelnością i skrupulatnością podszedł do biografii Django Reinhardta – muzyka cygańskiego pochodzenia, który uchodzi w historii jazzu za jednego z najlepszych gitarzystów wszech czasów. Swoją wyjątkową technikę zawdzięcza rozległym poparzeniom i częściowemu paraliżowi palców jednej ręki – pamiątce z wypadku z czasów młodości. Chcąc dalej grać na instrumencie, Django musiał się jej nauczyć od nowa. Film skupia się na zaledwie jednym, krótkim okresie z życia gitarzysty, czasach wojny i okupacji, które bohater spędzał najpierw w Paryżu jako gwiazda salonów, grywająca nawet przed niemieckimi żołnierzami, a potem w ukryciu, próbując wraz z rodziną uciec z okupowanej Francji do Szwajcarii. Ta wąska perspektywa czasowa pozwoliła całkiem dobrze przybliżyć nam postać wirtuoza gitary. Django ostentacyjnie spóźnia się na koncert, karząc czekać nawet nazistowskim oficjałom – czyli ma dość buntowniczą naturę. Django to człowiek rodzinny – zawsze przy nim są krewni, a jedną z czołowych, drugoplanowych postaci jest jego matka, rezolutna, nieco szalona, stara Cyganka. Django nie da się podporządkować – pokazujemy więc jego spontaniczną kolaborację z francuskim ruchem oporu. Django nie może być człowiekiem bez wad, dlatego zobaczymy go też z atrakcyjną kochanką. Django jest postacią tragiczną – w trakcie wojny zamordowanych zostało tysiące Cyganów, ale muzyk i większość jego najbliższych wyszła z tej tragedii bez szwanków. Reinhardt oddał im jednak poruszający, muzyczny hołd, którego jedynie fragmenty przetrwały do czasów współczesnych. Po filmie zaś jedyne, co przetrwa w naszej pamięci, to rola Redy Kateba i finałowa scena koncertu.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.