W kinie: Free Fire

free_fire1

 

FREE FIRE
kanadyjska premiera: 21.04.2017
reż. Ben Wheatley

moja ocena: 6/10

 

Ben Wheatley po raz kolejny udowadnia, że jest reżyserem bardzo elastycznym, który płynnie potrafi poruszać się po filmowych gatunkach. I oczywiście nieobce mu jest poczucie humoru. “Free Fire” to w prostej linii krewny łotrzykowskiego kryminału w duchu Guya Ritchie’ego i być może ze względu na bliskość “Przekrętu” należałoby go uznać za najbardziej odtwórczy tytuł w filmografii twórcy “High‑Rise”. Ma on jednak swój łobuzerski urok. W opuszczonym magazynie bojownicy IRA spotykają się z podejrzanymi handlarzami bronią, by zbić interes. Złożyli konkretne zamówienie i tu właśnie mają je odebrać. Zamiast jednak dokonać bezproblemowej transakcji, obie strony wdają się w konflikt ze sobą nawzajem, który przeradza się w niekontrolowaną wymianę ognia na ograniczonej przestrzeni. Jasne staje się, że nie ma szans, iż wszyscy z tego starcia wyjdą żywi. To nawet nie jest najbardziej oryginalna fabuła we wszech świecie, nie ma tu też szczególnie wyrafinowanych żartów, ale jakoś ten prosty pomysł i równie proste jego wykonanie całkiem sympatycznie zagrały. Fajne jest też feminizujące zakończenie (skojarzyło mi się z finałem 2. sezonu “Detektywa”), choć akurat można się w jego przypadku przyczepić do tego, że kluczowa dla niego postać ma najsłabszy rys psychologiczny. Cały czas gra się tu jej jedną konkretną (i zarazem najbardziej stereotypową) cechą, co może być – w kontekście tej przekornej wymowy finału – trochę zbyt ordynarne i pozerskie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.