W kinie: Les Fantomes d’Ismaël (Cannes)

ismael

 

LES FANTOMES D’ISMAEL
Festival de Cannes 2017
reż. Arnaud Desplechin

moja ocena: 3.5/10

 

Festiwal w Cannes nie ma ostatnio szczęścia, jeśli chodzi o filmy otwarcia, szczególnie wtedy, gdy stara się w ten sposób promować krajowe kino. Arnaud Desplechin nie jest kiepskim reżyserem, bo nawet to nieszczęsne “Les Fantômes d’Ismaël” pokazuje, iż jest on twórcą, w którym drzemie typowy, francuski intelektualista, która szuka fabuł mniej sztampowych. Film na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie dość skomplikowanej historii. Oto rutynę nieco rozedrganego emocjonalnie reżysera (Mathieu Amalric) przerywa nagłe pojawienie się jego żony Carlotty (Marion Cotillard), która bez słowa odeszła ponad 20 lat temu. Ismael ciężko przeżył to rozstanie, a ponieważ kobieta nie dawała znaku życia, zgodnie z prawem uznana została w końcu za martwą. Reżyserowi otrząsnąć się z tej sytuacji pomogła spokojna, stateczna Sylvia (Charlotte Gainsbourg), która jednak wraz z pojawieniem się Carlotty natychmiast zostawiła kochanka. Na tą dość pokrętną fabułę nakłada się kilka warstw – czas teraźniejszy, niedaleka przeszłość, w której związek Ismaela i Sylvii zakłócony zostaje przez powrót jego żony oraz dziwna opowieść quasi szpiegowska, do której scenariusz pisze bohater. Dlaczego Desplechin wybrał obrał akurat taką formę narracji? Właściwie do końca nie wiadomo. Jest ona bowiem tak chaotyczna i w sumie beznadziejna, że nie tworzy nie tylko jakiegoś sensownego ciągu przyczynowo-skutkowego, uzasadniającego jej wybór, ale też przypomina w swej strukturze jakąś bardzo przeintelektualizowaną, nieciekawą książkę z miłosnym trójkątem w centrum. Dodając do tego kuriozalne dialogi (tak właśnie mówią bohaterowie wyjątkowo nieudanych powieści, a nie normalni ludzie), dostajemy film, który straszy dużo bardziej niż wszystkie duchy Ismaela.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.