W kinie: Okja (Cannes)

okja

 

OKJA
Festival de Cannes 2017
reż. Joon-ho Bong

moja ocena: 7/10

 

Koreański reżyser uchodzi za jednego z bardziej ekscentrycznych twórców, a nawet wizjonerów światowego kina. Ma niesamowity talent do mieszania filmowych gatunków, zachowując spójność całej fabuły. Jego produkcje w swoim efekciarstwie często mogą rywalizować z wysokobudżetowymi blockbusterami, a jednak pojawiają się one na najbardziej prestiżowych festiwalach świata, w tym takich, uchodzących za promujące filmy artystyczne jak Cannes (a w Polsce Nowe Horyzonty). Powód tego jest dość prosty – za efektami specjalnymi i bombastyczną formą u Bonga Joon-Ho kryje się także frapująca treść.

„Okja” oczywiście grzeszy naiwnością, przekonując – w dużym uproszczeniu – że konsument nie wie, w jakich warunkach produkowane są parówki, kiełbaski i cała garmażerka idealna nie tylko na grilla. Wie doskonale, ale po prostu nie zaprząta sobie tym głowy. Koreański reżyser bez znieczulenia o tym przypomni. Wychowana w górskiej wiosce Mija faktycznie może nie zdawać sobie sprawy, jakie prawa rządzą mięsnym rynkiem, a te na ekranie dość klarownie tłumaczy jedna z reprezentantek klanu Mirando – moralna strona tego, co je konsument nie ma znaczenia, jeśli cena jest odpowiednio niska. Dodatkowo spożywcze korporacje uprawiają generalnie dwa rodzaje marketingu. Pierwszy – nazwijmy go ‘różowym’ od ulubionego koloru Lucy Mirando granej z niezmiennym polotem przez Tildę Swinton – polega na sprzedawaniu wraz z żywnością wizji ekologicznej jej produkcji, szanującej środowisko naturalne i prawa zwierząt, pochodzącej od lokalnych rolników. Na drugim zaś biegunie znajduje się polityka dyktowana nadrzędnym celem ekonomicznym, czyli zyskiem – produkować trzeba dużo i szybko, a na wizerunkowe kryzysy reagować zmniejszeniem cen i agresywną promocją. Taka postawa charakteryzuje bezwzględną siostrę Lucy, Nancy. Na uwadze trzeba mieć też fakt, iż współcześnie istnieje problem z żywnością, dlatego też szuka się genetycznych modyfikacji, które w jakimś stopniu mogłyby go rozwiązać.

Te wszystkie super ważkie problemy zostały wpisane w losy sympatycznej, nieporadnej, świnkopodobnej istoty i jej przyjaciółki, których życie w koreańskich górach przypomina idyllę rodem z “Mojego Sąsiada Totoro”. Ta się jednak kończy, gdy korporacja upomina się o swoją, oddaną jedynie tylko pod opiekę własność. Przeznaczeniem Okji zawsze był stół, a to że stała się ukochanym zwierzakiem domowym nikogo tu nie interesuje. Mija zrobi jednak wszystko, by tak się nie stało. Ich relacja ma w sobie najfajniejsze elementy takiego vintego’wego kina przygodowego z „E.T.” na czele, choć w przeciwieństwie do niego nie ukrywa się tu obrazów barbarzyńskiego okrucieństwa i zła, czyhającego na Okję i Miję. Najbardziej zapada tu w pamięć jedna z finałowych scen, po której robi się wyjątkowo nieprzyjemnie i ponuro, bo rzeź zwierząt ukazuje się tu wprost jak obóz koncentracyjny.

Po stronie koreańskiej dziewczynki i jej ukochanego pupila stoi także organizacja walcząca o prawa zwierząt. Archaiczna, bo wyznająca powstałe przed kilkoma dekadami zasady, ale czasem też skuteczna. Mimo to nie szczędzi się tu też krytyki tego typu podmiotom. „Okja” zamiast z wyraźnym happy endem pozostawia ostatecznie widza z refleksją, że nawet najszczersze intencje wielu jednostek, ich wzburzenie i wysiłki nie uratują wszystkich istot skazanych na śmierć i cierpienie. Tam bowiem, gdzie w grę wchodzą ekonomia i zysk, nie słyszy się głosu sumienia. Nie ważne, czy mowa o gigantycznej, krwiożerczej korporacji czy kliencie osiedlowego sklepu mięsnego.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.