W kinie: Zabicie świętego jelenia (Cannes)

sacreddeer

 

ZABICIE ŚWIĘTEGO JELENIA
Festival de Cannes 2017
reż. Yorgos Lanthimos

moja ocena: 5.5/10

 

Yorgos Lanthimos ma własny, osobliwy styl i nie ulega to też wątpliwości przy „The Killing of a Sacred Deer”. Pokazuje on ludzi i sytuacje w realnych przestrzeniach – w nowoczesnym szpitalu, gdzie główny bohater pracuje jako kardiochirurg, w domowym wnętrzu, które wygląda adekwatnie do tego, jaki może mieć wystrój domostwo majętnej, lekarskiej rodziny, w typowym barze. Także rodzina Stevena wygląda całkiem normalnie – ładna żona i dwoje równie ładnych, ułożonych dzieci. Do tego perfekcyjnego obrazka nie pasuje jedynie Martin, nastolatek, z którym lekarz utrzymuje dziwnie bliską relację. Obdarowuje nastolatka drogimi prezentami, zabiera na obiady, a w końcu zaprasza do siebie do domu, by ten poznał jego rodzinę. Chłopak ingeruje coraz mocniej w prywatność bliskich Stevena, aż ostatecznie ujawnia mu swoje nieprawdopodobne zamiary, które dalekie są od chęci nawiązania przyjacielskich relacji.

„The Killing of a Sacred Deer” zawiera w sobie elementy zarówno biblijnej przypowieści, antycznej tragedii, jak i chłodnego dreszczowca, a nawet idąc dalej – oryginalnego horroru, w którym nie leje się krew, ale napięcie i niepokój wzrastają wraz z rozwojem sytuacji w filmie i brzmiącą coraz bardziej złowieszczo klasyczną, wzniosłą muzyką, towarzyszącą poczynaniom bohaterów. Dzieło Lanthimosa jest tak perfekcyjnie zrealizowane, że niejednokrotnie w trakcie seansu pojawia się u widza poczucie poważnego dyskomfortu spowodowane tym, co dzieje się na ekranie. Na tym idealnym szkle znajdują się jednak poważne rysy.

Za tą opowieścią o zemście i karze za grzechy nie kryje się właściwie nic. Nieskazitelna realizacja filmu przysłania (całkiem skutecznie) brak przejmującej treści, większej głębi i intrygującego przekazu, który powinien prowokować gorące dyskusje (tak było przy „Kle” czy „Lobsterze”), a z „The Killing of a Sacred Deer” zieje niemiłosiernym chłodem. Potęgują go elementy charakterystyczne dla Greka – autystyczna komunikacja między postaciami, wywołująca jednocześnie śmiech, zażenowanie i niepokój czy atmosfera umowności, towarzysząca bardzo realnie ukazanemu światu przedstawionemu.

Nowy film Yorgosa Lanthimosa, choć nie jest dziełem złym, to moje największe rozczarowanie tegorocznego festiwalu w Cannes. Gdy się już ocknęłam po porażeniu realizatorską wirtuozerią reżysera, ogarnęło mnie poczucie pustki i kompletnego braku zaangażowania w tę historię i finalny los jej bohaterów.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.