W kinie: Szczęściarz

luckyh

 

SZCZĘŚCIARZ
8. American Film Festival
reż. John Carroll Lynch

moja ocena: 6.5/10

 

Reżyserski debiut aktora najbardziej znanego z roli mordercy w “Zodiaku” to rzecz z gatunku miłych niespodzianek. Po pierwsze dlatego, że to film o śmierci przemijaniu, w którym nie ma posępnego nastroju, morza łez, żałobnego tonu. Za to jest dowcip i “nieznośna lekkość bytu” na tle pustynnych, surowych obrazów Kalifornii, które razem nawet wzruszają, ale dzielnie unikają wpadania w pułapki filmowego gatunku. Przede wszystkim jest jednak bohater – krnąbrny, nieznośny, ale sympatyczny 90-latek, człowiek z krwi i kości oraz bagażem doświadczeń na plecach. Lucky czuje w kościach, że koniec jest już blisko i w sumie jest z nim pogodzony, ale nie ma zamiaru czekać biernie aż dostanie bilet na drugą stronę. Dlatego pilnuje codziennej rutyny, urozmaicając ją od czasu do czasu nieco wręcz łobuzerskimi występkami. Rola Lucky’go napisana została dla Harry’ego Deana Stantona – aktora ikonicznego, który w swojej filmografii ma naprawdę kultowe tytuły. To jednak taka trochę smutna postać, a przynajmniej taka, która powinna Hollywood przyprawiać o moralnego kaca, bo rzadko talent Stantona należycie wykorzystywano. John Carroll Lynch zrobił to więc właściwie w ostatnim momencie, oddając całą historię i cały ekran Harry’emu, by ten mógł odegrać swoje wyborne one man show. Lepiej późno niż wcale.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.