11. Festiwal Filmowy Pięć Smaków (1)

Pierwsza część (z dwóch) małego podsumowania tegorocznej edycji Pięciu Smaków. Okazało się, że najlepsze tytuły (“Marlina”, “Po nitce do kłębka”, “Rzeka Czasu”) widziałam już wcześniej, ale oprócz tego znalazło się na festiwalu jeszcze trochę przyzwoitych propozycji.

 

nocebangkoku

 

NOCE BANGKOKU
reż. Katsuya Tomita
Japonia, Laos, Tajlandia, Francja
zobacz zwiastun >>>

moja ocena: 6/10

 

Film tak zły, że aż wspaniały. Połączenie społecznej obserwacji w stylu Lava Diaza (z dużym, bo aż 3-godzinnym rozmachem!), sielskiej mistyki Apichatponga Weerasethakula, humanistycznej poczciwości Hirokazu Koreedy i… rozśpiewanej lekkości współczesnych musicali. Japoński reżyser wprowadza nas w sam środek rozrywkowych dzielnic Bangkoku, gdzie kwitnie erotyczny biznes dla turystów, wśród których szczególnie ci z Kraju Kwitnącej Wiśni zdają się być najbardziej pożądanymi. Piękna Luck – dziewczyna z prowincji – w tajskiej stolicy jako prostytutka zrobiła niemałą karierę. Teraz sama może wybierać sobie klientów i imprezy. Żyje dostatnie w wielkim mieście i jeszcze wysyła pieniądze rodzinie, którą w ten sposób właściwie w pojedynkę utrzymuje. Gdy do Bangkoku powraca Ozawa, dawny klient Luck, dziewczyna dziwnie traci swój twardy, biznesowy charakter. Wraca więc najpierw myślami, a potem także ciałem w rodzinne strony, gdzie wcale różowo nie jest. W podróż zabiera Ozawę, zaś w mieście zostawia wszystkich innych, w tym bogatych kochanków. Katsuya Tomita nie potrafi sensownie rozwijać wątków, nie opanował w żadnym stopniu sztuki montażu, porusza tyle tematów, że sam się w nich ewidentnie gubi. Tam, gdzie nie wiedział, co w sumie chce powiedzieć, wrzucił fajne piosenki, których teksty dopowiadały to, co niekoniecznie na ekranie było widać. “Noce Bangkoku” w swojej realizatorskiej nieporadności są jednak filmem bardzo ujmującym. Sprawiają wrażenie takiego dzieła powstałego z słusznych, szczerych intencji i z głębi serca. Najlepiej to widać w konstrukcji bohaterów. Nie ma tu bowiem postaci negatywnych, wszyscy są tu po prostu zagubieni, zrezygnowani lub naiwni, nawet seks biznes w Bangkoku nie wygląda strasznie i odpychająco. Tomita stawia przede wszystkim na twarde fakty. Pokazuje jak jest i dlaczego jego bohaterowie dokonują takich, a nie innych wyborów. Ale ponieważ ma do nich bardzo serdeczny, wyrozumiały stosunek, nie staje się twardym dokumentalistą, ale ciepłym, filmowcem-społecznikiem.

 

madworld

 

OBŁĄKANY ŚWIAT
reż. Wong Chun
Hongkong
zobacz zwiastun >>>

moja ocena: 5.5/10

 

Trudne relacje ojca i syna. Ten pierwszy to zwykły człowiek pracy, który był właściwie nieobecny w życiu swojej rodziny. Robił jednak, co mógł, by zapewnić krewnym środki do życia. Ten drugi tyrał w korporacji, związał się z sympatyczną kobietą, ale przytłoczony obowiązkami przeszedł załamanie nerwowe, po którym zdiagnozowano u niego chorobę psychiczną. Jedyna szansa dla niego na powrót do społeczeństwa to ciągła opieka, po którą placówka zgłasza się do jego ojca. I tak niegdyś poukładany mieszczuch trafia do małej klitki w zaniedbanym bloku, gdzie żyją prości ludzie ze społecznego marginesu. W takim otoczeniu mężczyzna musi okiełznać chorobę i stawić czoła własnym demonom. “Obłąkany Świat” to dzieło z misją, wołające o tolerancję i zrozumienie dla osób dotkniętych chorobami psychicznymi. Kondycji i problemów bohatera filmu nie rozumieją zarówno jego znajomi z czasów, gdy wiódł całkiem wygodne życie, jak i sąsiedzi z biednej dzielnicy jego ojca. Jedni wyśmiewają jego powrót do normalności, drudzy odmawiają prawa do funkcjonowania obok nich – w domyśle ludzi normalnych i zdrowych. Z sytuacją syna nieporadnie radzi też sobie jego jedyny, obecny krewny, który ma wątpliwości, czy jest gotów wziąć na siebie taką odpowiedzialność oraz czy w ogóle jest w stanie zająć się chorym, dorosłym dzieckiem. I to wszystko opowiadane jest w tak bardzo płaczliwym tonie, z taką lamentującą emfazą, że właściwie ten obłąkany świat bohaterów hongkońskiego filmu staje się dziwnie niewzruszający i obojętny.

 

nadejdziencz

 

NADEJDZIE NASZ CZAS
reż. Ann Hui
Hongkong, Chiny
zobacz zwiastun >>>

moja ocena: 5/10

 

Najnowszy film weteranki kina z Hong Kongu to poczciwe kino historyczne, które stawia na jak najwierniejsze oddanie realiów epoki przez pryzmat opowieści o konkretnych jednostkach, które wpadły w sam środek wojennej zawieruchy. “Nadejdzie nasz czas” rozpoczyna się niemalże dokładnie w tym miejscu, w którym skończyła się poprzednia fabuła chińskiej reżyserki – opowiadający historię pisarki Xiao Hong “Złoty Wiek”. Te dwa tytuły nie są integralnie ze sobą związane, ale reprezentują bardzo podobne podejście do kina historycznego. Charakteryzuje je elegancki realizm i szlachetna nuda. Opowiadając o niespokojnym czasie brutalnej, japońskiej okupacji Hong Kongu w latach 40. – zwanych tam “trzema latami i ośmioma miesiącami” – Ann Hui niby skupia się na ludziach, w tym autentycznych życiorysach kontrowersyjnych bohaterów tamtych czasów, ale dużo bardziej interesuje ją codzienne, zniewolone życie, które ukazuje z zegarmistrzowską precyzją i umiłowaniem historycznych detali. W pietyzmie, wyrafinowaniu i nienagannym warsztacie Hui znajduje się być może realistyczne piękno klasycznego kina w duchu starych mistrzów (u nas tego typu twórcą był Andrzej Wajda u schyłku swojego życia), ale zdecydowanie więcej w nim flegmatycznej, teatralnej pozy i mało atrakcyjnej zachowawczości fabularnej. Kilka dekad temu Ann Hui miała prawo mówić, że nadejdzie jej czas – zapisała w końcu świetną kartę w historii azjatyckiego kina, ale z całym szacunkiem dla jej dorobku, czas takiej estetyki, jaką prezentuje z ostatnimi swoimi dziełami, już się raczej skończył.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.