W kinie: Cicha Noc

cichanoc

 

CICHA NOC
polska premiera: 24.11.2017
reż. Piotr Domalewski

moja ocena: 7/10

 

Uważam, że hype, jaki towarzyszy tej premierze – związany z laurami w Gdyni i zachwytami krytyków – szkodzi “Cichej Nocy” bardzo. Debiut Piotra Domalewskiego to film solidny, inteligentny i pewnie w naszym kraju potrzebny. Stylistycznie umiejscowiony gdzieś między rumuńską nową falą a Smarzowskim, ale błyskotliwie uciekający od pułapek obu gatunkowych klisz. Po pierwsze dlatego, że Domalewski najwyraźniej nie aspiruje do bycia aż tak “realistycznym realistą” jak Cristian Mungiu i jego koledzy po fachu. Mazury w “Cichej Nocy” są może szare i smutne zimową porą, ale jednak swojskie oraz znów nie takie odpychające. Po drugie, młodszy reżyser ma zdecydowanie inną wrażliwość niż twórca “Domu Złego”. Patrząc na przeciętną, nadwiślańską rodzinę w trakcie rytualnej, bożonarodzeniowej celebry jak z pospolitego stereotypu (“Kevin sam w domu”, kolędy z telewizora, kolacja, o której każdy marzy, by jak najszybciej się skończyła etc.), porywa się na podobną diagnozę społeczną, ale w swojej obserwacji wydaje się jednak subtelniejszym i łagodniejszym recenzentem stanu polskiej duszy. Z tym właśnie mam problem największy, bo Domalewski choć widzi dużo, dostrzega rzeczy ważne i niewygodne, narrację prowadzi koronkowo i precyzyjnie (plus dodatkowo świetna operatorska robota Piotra Sobocińskiego czy autora muzyki Wacława Zimpla, który stworzył organiczne tło dźwiękowe dla tej historii), podobnie jak wielu rodzimych, nie tylko aspirujących filmowców, okazuje się obserwatorem dość jednostronnym. Domalewski skupia się bowiem na mniejszych i większych patologiach, siłę czerpie z brzydoty i przeciętności Polski B, napędza film słabościami i ułomnościami swoich bohaterów, a ponieważ to wszystko brzmi dziwnie znajomo, składa się naturalnie na coś zdecydowanie większego niż portret typowej, polskiej rodziny we wnętrzu. W naszym kinie to może być tylko albo szarobura, buraczana prowincja Grażyn i Januszów, albo wyidealizowana, modna Warszawka z hummusem i Starbucksem. Te światy nigdy w polskich filmach się nie spotykają, a nawet więcej – zdają się nie wiedzieć o swoim istnieniu. Domalewski nie wychodzi poza to popularne ograniczenie, czego żałuję. Przemawia do mnie jednak smutny uniwersalizm “Cichej Nocy”. Niby XXI wiek, Unia Europejska i internet w telefonie, szklane wieżowce i zachodnie sieciówki na każdej większej ulicy, a aspiracje i marzenia sporej części Polaków zatrzymały się na czasach, gdy o społecznym statusie, sukcesie i poczuciu komfortu decydowało posiadanie krewnych w RFN czy w Chicago oraz za drogie auto w garażu kupowane nie z potrzeby, ale dla taniego szpanu. Gdyby bohaterowie filmu dotrwali do Sylwestra, zapewne odbyłby by się on w kiczowatej remizie w rytmie Rihanny i Zenka Martyniuka, nad tłustym prosiakiem z rusztu i w kreacjach jak z “Dynastii”. W “Cichej Nocy” nie drwi się jednak z tych naszych narodowych skaz i niedociągnięć, ale empatycznie dostrzega się ich źródło. Bo mocne korzenie i przywiązanie do konkretnego miejsca. Bo obowiązek spełniania oczekiwań bliskich po wieczne czasy. Bo mus kultywowania archaicznych tradycji. Bo często nie ma dobrych decyzji, które trzeba jednak podjąć. Bo w końcu zawsze wracamy do tego rodzinnego stołu i uśmiechamy się szeroko do wspólnego zdjęcia, tym szerzej im bardziej nie znosimy osób z tejże fotografii. Polskie paradoksy – Domalewski sklasyfikował je wszystkie bez poddawania kąśliwej ocenie. On to po prostu tak po ludzku rozumie i po polsku czuje. Filmowa socjologia patriotyczna wysokiej próby.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.