W kinie: Lady Bird

ladybird

 

LADY BIRD
polska premiera: 2.03.2018
reż. Greta Gerwig

moja ocena: 7/10

 

Propozycja z kategorii jednego z bardziej przereklamowanych tytułów związanych z Oscarowym wyścigiem, bo jednak chór zachwytów wydaje mi się jakoś nieadekwatny. Natomiast mimo wszystko to bardzo dobre kino i największa w tym zasługa kobiet – wcielającej się w rolę reżyserki całego przedsięwzięcia Grety Gerwig oraz wcielającej się w tytułową rolę Saoirse Ronan. Ta pierwsza udowodniła, że śledząc latami Baumbachowo-mumblecore’owe trendy i mocno tkwiąc w Sundance’owym środowisku, można jednak się tam czegoś nauczyć i wynieść pomysł na siebie. Gerwig za pomocą bardzo prostych trików reżysersko-montażowych, takich jak np. utrzymywanie żwawego tempa narracji czy redukcja do imponującego minimum sentymentalizmu na ekranie, tchnęła w tę historię prawdziwe życie. Ten film o zbuntowanej nastolatce, stawiającej czoła dojrzewaniu, szorstkiej, matczynej miłości i katolickiej szkole, mógłby popaść w każdy możliwy schemat, ale tego właściwie nie robi, bo jest w nim życie właśnie. Smutki i niedole absolutnie zwyczajnej egzystencji, niezupełnie ładni ludzie i ich niedoskonałe, popaprane i bardzo autentyczne relacje, energia młodości, zniechęcenie szarzyzną otoczenia, wielkie marzenia, bolesne upadki oraz małe radości. Żadnych bombastycznym uniesień i wielkich dramatycznych zwrotów, bo one występują tylko na kinowych ekranach w wytworzonych w laboratoryjnych warunkach filmowego planu fabułach. Saoirse Ronan w swojej wersji zblazowanej kontestatorki z paskudnie nudnego (zdaniem bohaterki) Sacramento zagrała z tak niesamowitą lekkością i naturalnością, że z miejsca stała się wiarygodnym, przepełnionym subtelną ironią i czystym, acz trochę dekadenckim pięknem podsumowaniem całego pokolenia. Najbardziej rozczulające są te potyczki Christine z jej wiecznie zmarkotniałą matką. Wiele z nich wygląda, jak niepotrzebne przeciąganie liny, tak jak te niespełnione doznania miłosne czy przykre, przyjacielskie związki, przynoszące raczej ból i rozgoryczenie. Ale to wszystko ostatecznie okazuje się wręcz niezbędne, by Christine w finale doznała małej epifanii, odkrywając “siebie w sobie”, co stanowi kapitalną i rozbrajającą puentę całego “Lady Bird”.

 

Odpowiedź do artykułu “W kinie: Lady Bird

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.