W kinie: Wyspa Psów

isleofdogs

 

WYSPA PSÓW
polska premiera: 20.04.2018
reż. Wes Anderson

moja ocena: 6.5/10

 

W bliskim odstępie czasu porównać można sobie produkcje dwóch reżyserów z ogromną wyobraźnią, którzy jako filmowcy, mają w sobie zarówno coś z dziecka, jak i prawdziwego marzyciela. Mowa oczywiście o Guillermo del Toro i Wesie Andersonie. Podczas gdy ten pierwszy to król piaskownicy, budujący efektownego, ale nietrwałe zamki na piasku, drugi – to bardziej dzieciak w typie książkowego mola, który lubi patrzeć w gwiazdy. Twórca “Genialnego Klanu” od lat używa własnej, wyjątkowej fantazji, zgrabnie integrując ambicje kina bardzo autorskiego i rozrywkowego, łączy kinomanów ponad podziałami. W antyutopijnej wizji “Wyspy Psów” za fasadą intrygującej animacji poklatkowej i autystycznie slapstickowego poczucia humoru, Anderson skrywa film w wymowie podobnym do poprzednika, “Grand Budapest Hotel”, w którym groteskowy świat przedstawiony skrywał melancholijny obraz niespokojnej, przedwojennej Europy. Tylko tym razem ta opowieść o psach, odizolowanych od społeczeństwa w wyniku bezwzględnej polityki miłośników innego gatunku domowych zwierząt, i domagających się sprawiedliwości dla swoich czworonogów outsiderach, stanowi alegorię czasów współczesnych. Ujawnia niebezpieczeństwo wszelkiej maści ekstremizmów, unaocznia jak okrutne jest wykluczenie, alarmuje o skutkach tworzenia i powielania nierzetelnych informacji (groźna specyfika fake newsów). Anderson przemawia filmowo całkiem atrakcyjnym, acz też prostym językiem. Eksperymentuje też z formami zakorzenionymi w japońskiej kulturze, choć patrzy i korzysta z nich dość naiwnie. Okiem raczej zadurzonego fana niż skrupulatnego znawcy. I ten niewykorzystany do końca potencjał cytatów i motywów z tradycji Kraju Kwitnącej Wiśni ostatecznie okazuje się dla “Wyspy Psów” balastem. Zbędną fanaberią sympatycznego, pomysłowego twórcy kina romantycznie zaangażowanego.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.