W kinie: Zimna Wojna (Cannes)

zimnawojna

 

ZIMNA WOJNA
Festival de Cannes 2018
reż. Paweł Pawlikowski

moja ocena: 6/10

 

“Zimna Wojna” w wielu miejscach przypomina “Idę” – dzieło, które uczyniło z Pawlikowskiego jedno z najgorętszych nazwisk na kinowej mapie świata. Kameralny klimat, monochromatyczne zdjęcia, które do rangi małych dzieł sztuki podnosi operatorska praca Łukasza Żala, pudełkowe kadry, zbliżające bohaterów jeszcze bardziej do siebie. Co ciekawe, większość tych stylistycznych sztuczek, nie ma większego uzasadnienia fabularnego. Po prostu ładnie wyglądają na ekranie i sprytnie budują odpowiednio melancholijny klimat. Na tle luźno opartych o prawdziwe wydarzenia wokół tworzenia w powojennej Polsce zespołu Mazowsze (w filmie – Mazurek) rozgrywa się rozciągnięta na blisko dwie dekady opowieść o miłości większej niż życie pomiędzy utalentowanym kompozytorem i szelmowską dziewczyną z prowincji. Wiktor wraz ze skromną ekipą, choreografką Bielecką i urzędnikiem reprezentującym nową władzę jeździ po małomiasteczkowej, wiejskiej Polsce i zbiera to, co przetrwało czas wojennej pożogi – ludowe piosenki oraz utalentowanych naturszczyków. Efektem tych etnograficznych wojaży ma być bowiem odbudowanie w kraju ludowej kultury pieśni i tańca. Tak Wiktor trafia na Zulę – młodą dziewczynę z szemraną przeszłością i awanturniczym charakterem, która zakochuje się w nim z wzajemnością. “Zimna Wojna” zdaje się jednak mówić, że w świecie tak pokiereszowanym i ambiwalentnym, takie uczucie jak to tej dwójki może być skazane na wieczne niespełnienie.

Wraz z Wiktorem i Zulą przemierzamy nie tylko Polskę, ale też wstające z kolan europejskie państwa i stolice – Berlin, Paryż i Jugosławię. Zaś nierozerwalnym elementem tych epizodów jest muzyka – nie tylko ludowe klasyki, ale też żywiołowy jazz i zawadiacki bigbit. Tym powracającym jednak motywem burzliwego romansu bohaterów jest utwór Mazowsza “Dwa serduszka”. W przejmującej tęsknocie i goryczy tej kompozycji kryje się cała esencja romansu Wiktora i Zuli, którzy szaleńczo się kochają, ale coś ciągle nie pozwala im być ze sobą i odnaleźć szczęścia. Czy to artystyczne ambicje, czy zagubienie emigranta, czy też może czysto osobiste różnice temperamentów i oczekiwań – tego nie sposób jednoznacznie zdiagnozować.

Joanna Kulig w roli Zuli może skraść niejedno serce, kroku nie ustępuje jej wyrazisty Tomasz Kot jako Wiktor, ale z mojej perspektywy naczelnym problemem tego melodramatu jest fakt, iż o ile osobno każde z tych dwojga odgrywa własne, bezbłędne show, o tyle jako para kochanków wybrzmiewa mi w tej relacji niejedna fałszywa nuta. Epitet ‘wielka miłość’ odmawia się w “Zimnej Wojnie” właściwie przez wszystkie możliwie przypadki, używając do tego najbardziej szlachetnych narzędzi filmowego języka, ale trochę ciężko mimo tych wysiłków w nią uwierzyć. Zabrakło mi w tej historii naturalności i bezpretensjonalności, która towarzyszyła choćby innym romantycznym epopejom filmowym pokroju dzieła “Jules i Jim”. O dziwo jednak, filmowe środowisko – polskie spragnione spektakularnego sukcesu na imprezie pokroju Cannes, zagraniczne oglądające arthouse’owe kino na poziomie praktycznie tylko przy takich okazjach – dobrze przyjęło tę niedoskonałą “Zimną Wojnę”. I tak po ludzku ja to rozumiem, ale na festiwalu wciąż czekam na prawdziwe arcydzieło.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.