W kinie: The House That Jack Built (Cannes)

vontrier2

 

THE HOUSE THAT JACK BUILT
Festival de Cannes 2018
reż. Lars von Trier

moja ocena: 7/10

 

Trzeba być skończonym wariatem, by rzecznikiem swojej sprawy uczynić antypatycznego, krwawego mordercę. Albo po prostu wystarczy być Larsem von Trierem.Duński reżyser od blichtru międzynarodowych festiwali, zwłaszcza od skąpanego w słońcu w Cannes (choć akurat na okolicę premiery “The House That Jack Built” pogoda na Lazurowym Wybrzeżu wyraźnie się ochłodziła – przypadek?), pościł kilka ładnych lat. Gdy mogłoby się wydawać, że skruszony i wdzięczny von Trier powróci na salony, ten przepraszać nie ma najmniejszego zamiaru. Ponieważ najlepszą obroną jest tak atak, Skandynaw postanowił wytłumaczyć widowni w wyjątkowo narcystyczny i brawurowy zarówno sposób, jak postrzega swoją sztukę i jaki generalnie ma ogląd sytuacji. O tym, że inżynier-architekt Jack – główny bohater filmu – nie jest żadnym barwnym zwyrodnialcem pokroju Hannibala Lectera, dowiadujemy się całkiem szybko. Mężczyzna wyjaśnia, że jego historię poznamy z przypadkowych epizodów. W tej formule von Trier niespecjalnie interesuje się genezą zbrodniczych zachowań swojej postaci. Jej i jego racje – zdaniem reżysera – najjaśniej wybrzmią w działaniu. W okrutnych zbrodniach, w których ofiarami staną się kobiety, mężczyźni, dzieci i mała kaczuszka. Towarzyszyć im będą cytaty z najrozmaitszych tekstów kultury – motywy z twórczości Goethe’go, malarstwo Francisa Bacona i Eugène’a Delacroix, poezja Williama Blake’a, muzyka wybitnego pianisty Glenna Goulda, a nawet filmy samego von Triera. Powtórzy się wręcz sytuacja z “Nimfomanki”, bo tu też komentarz do poczynań Jacka stanowić będzie dyskusja między nim a tajemniczym mężczyzną o imieniu Verge, przypominająca relację psychiatra-pacjent.

Kulturowa kreacja wielkich mistrzów wedle reżysera nie różni się wiele od morderczych aktów Jacka, który stale doskonali swój warsztat zabójcy, dążąc do perfekcji oraz mając w głowie wielki plan budowy idealnego domu. Gdy widzimy, jak inscenizuje miejsce zbrodni, ustawia zwłoki, by je uwiecznić aparatem, jego aktywność przypomina pracę reżysera na filmowym planie. Jasne, że to sceny nie na każdą wrażliwość, odpychające i brutalne, a bywa jeszcze gorzej np. gdy von Trier wrzuca w usta Jacka pochwały dla Adolfa Hitlera. Dostaje się też kobietom, które reżyser najwyraźniej obwinia za niesprawiedliwości, jakie dotykają mężczyzn. Mści się, czyniąc z kobiecych ofiar mężczyzny, wyjątkowo głupie i niewydarzone jednostki, które aż proszą się o śmierć z ręki seryjnego mordercy.

W szaleństwie Larsa von Triera dostrzegam jednak metodę. To urodzony skandalista i wybitny erudyta. Nawet gdy przemawia niewybrednym tonem zbyt pewnego siebie megalomana, brzmi szczerze i na swój sposób naprawdę intrygująco. W “The House That Jack Built” sam zbudował fascynujący labirynt kontekstów i odniesień, do których krytyka filmowa i naukowcy humaniści będą wracać latami. Nawet jeśli to podróż do piekła z biletem w jedną stronę. Największą wartością twórczości von Triera jest paradoksalnie to, jak polaryzuje ona widownię i wzbudza emocje. Nawet tak skrajne. Bo powiedzmy sobie szczerze, mało nie tylko w Cannes (w tym roku to nawet wcale), ale i we współczesnym kinie pojawia się dzieł wzbudzających tak gorące reakcje, prawdziwie kontrowersyjnych i niejednoznacznych. Nawet jeśli obierających kurs kolizyjny, prowadzący do katastrofy, to jednak pięknej i tak autentycznie kinu potrzebnej.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.