W kinie: Nieposłuszne

disobi

 

NIEPOSŁUSZNE
Nowe Horyzonty 2018
reż. Sebastián Lelio

moja ocena: 5.5/10

 

Argentyński reżyser – twórca doskonale odnajdujący się w schematach kobiecego kina – tym razem opowiada historię miłosnego trójkąta, rozgrywającego się w konserwatywnej, żydowskiej społeczności na przedmieściach Londynu. Na łono wspólnoty po latach z Nowego Jorku wraca zbuntowana Ronit, która odważyła się kiedyś opuścić to miejsce i porzucić religijny styl życia. Powrót to jednak chwilowy. Kobietę do przyjazdu skłoniła informacja o śmierci ojca – szanowanego lidera żydowskiej społeczności i uczonego rabina, ale w tle żałobnych uroczystości rozgrywa się jeszcze jeden dramat. Ronit przed laty zostawiła tu też przyjaciółkę, z którą łączył ją płomienny romans, zdemaskowany przez jej ojca i nieakceptowany przez otoczenie. Dawna kochanka uczy teraz młode dziewczyny w żydowskiej szkole, jest żoną rabina, którego na swojego następcę namaścił zmarły ojciec Ronit. Pomimo układania sobie życia w religijnej wspólnocie, Esti nie wyparła z pamięci dawnej miłości. Fatalistyczne kochanki w “Nieposłusznych” grają Rachel Weisz i Rachel McAdams, których relację Lelio ukazał akurat z dużą subtelnością, ale jednak dość płasko i banalnie. W tę więź i uczucie musimy uwierzyć trochę “na słowo honoru”, ale i tak staje się ona jedynie pretekstem do opowieści o emancypacji i samostanowieniu. Gdy te tematy wychodzą na plan pierwszy, bronią się swoją powściągliwością i stonowaniem. Zdecydowanie najciekawszą, bo właściwie jedyną autentycznie trójwymiarową i skomplikowaną postacią jest Dovid (Alessandro Nivola) – mąż Esti i namaszczony następca ukochanego przez wszystkich rabina. Mężczyzna doskonale zdaje sobie nie tylko z tego, jaka relacja łączy dwie, bliskie mu kobiety, ale też wie, jak powrót Ronit może nadwyrężyć jego autorytet we wspólnocie, której czuje się integralną częścią. To w końcu jego decyzja i stanowisko okażą się kluczowe dla losów trzech, ewidentnie życiowo zagubionych jednostek. “Nieposłuszne” na pewno nie będą najjaśniejszą pozycją w filmografii Sebastiána Lelio, który zbyt mechanicznie potraktował religijny kontekst, a zbyt dosłownie wątek miłosny. Zabrakło w tym filmie finezji i wieloznaczności, które towarzyszyły Glorii i Marinie – fantastycznym, pełnokrwistym bohaterkom jego najlepszych dzieł.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.