W kinie: Schyłek Dnia

schylekdn

 

SCHYŁEK DNIA
polska premiera: 5.04.2019
reż. László Nemes

moja ocena: 7/10

 

László Nemes jak Paweł Pawlikowski – dla efektownej inscenizacji powtarza to, co zagrało przy jego poprzedniej fabule. Wiesza kamerę na plecach swojej bohaterki i z premedytacją unika szerokich kadrów, tworząc świat klaustrofobicznie bliski i jej, i siedzącemu wygodnie w kinowym fotelu widzowi. Osiąga tym wszystkim zupełnie inny, acz równie zniewalający efekt jak w przejmującym “Synie Szawla”. Írisz Leiter (Juli Jakab) wraca do do domu. Do rozwijającego się na peryferiach wielkiej monarchii nowego ośrodka metropolitalnego, gwarnego Budapesztu na chwilę przed wybuchem wojny, która spowije całą Europę i zaprowadzi na kontynencie zupełnie nowe porządki. Nie wiedzą tego jednak ani wytworne damy, kupujące eleganckie kapelusze w najmodniejszym salonie w mieście, noszącym na szyldzie nazwisko Írisz, ani ich majętni mężowi, nonszalancko palący cygara i niezobowiązująco popijający szampana. Nie wie tego też sam cesarz, który jedzie z wizytą do Budapesztu tego niewiarygodnie upalnego lata.Na pannę Leiter nikt w rodzinnych stronach nie czeka. Nawet więcej – jej przyjazd nie jest tu nikomu na rękę. Ze strzępek rozmów z dawnymi znajomymi rodziny wyłania się obraz tragedii, którą cudem przeżyła Írisz, ale jej rodzice już takiego szczęścia nie mieli. Ich salon i pracownia ma wciąż stary szyld Leiterów, ale zarządzają nim teraz zupełnie inni ludzie. Z ceremonialną życzliwością dają dziewczynie do zrozumienia, że nie ma szans na to, by odzyskała rodzinny biznes. Zresztą ona sama raczej nie ma takich ambicji, chce jedynie kontynuować rodzinną tradycję jako skromna modystka w miejscu, które dalej nosi jej nazwisko w nazwie. Írisz nie trafiła jednak na dobry czas, by układać sobie dorosłe życie akurat w Budapeszcie.

Przeszłość ciągnie się za bohaterką jak złowieszczy cień. Duszne, ponure tajemnice wokół Leiterów i ich salonu wikłają Írisz w coraz to bardziej niebezpieczne zaułki i przedmieścia Budapesztu, odsłaniając brutalną prawdę o prosperującej monarchii i stabilnej Europie. Bo to miasto siedzi na beczce prochu, której wybuch zdaje się być nieuchonny. Nemes przewodnikiem po tych radykalizujących się czasach i skrytego w brudnych spelunach społecznego niepokoju uczynił dziewczynę o posągowym wyrazie twarzy i kasandrycznie pustym spojrzeniu. Ta skopiowana z “Syna Szawła” inscenizacja z kamerą będącą znów tak blisko bohaterki, że widać każdą strugę potu spływającego po jej twarzy, buduje epicko ten nastrój ciszy przed burzą, zapowiadającej fatalistyczną w skutkach rewolucję. Ten zabieg gwarantuje też, że poczujecie na własnej skórze miejską duchotę i przenikliwie gorące lato 1913 roku w Budapeszcie.

Írisz bywa raczej niemym i przypadkowym świadkiem wydarzeń, a nie ich inicjatorem. Choć właśnie – czy na pewno? Przybycie bohaterki do Budapesztu miało tajemnicze motywacje, równie niewyjaśnione stały się powody jej pozostania w mieście. Zwłaszcza gdy każda jej decyzja sprowadzała na nią nowe kłopoty lub wciągała w niebezpieczeństwo. Ale to właśnie ta beznamiętna dziewczyna w kapeluszu odgrywa najciekawszą rolę w tym oryginalnym thrillerze. Jej nieproszona obecność przenosi elegijną rekonstrukcję historyczną na poziom metafizycznej baśni, w której zanika dosłowność i klarowność prostej opowieści o powrocie do domu. Staje się bardziej śnionym na jawie koszmarem, aniżel kostiumowym spektaklem o upadku Europy. U Nemesa pewne tajemnice brną w stronę popkulturowo przemielonych schematów (np. o mężczyznach, którzy nienawidzę kobiet), ale te, które finalnie z nami pozostają, okazują się absolutnie fascynujące i niejednoznaczne.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.