W kinie: Joker

joker

 

JOKER
polska premiera: 4.10.2019
reż. Todd Phillips

moja ocena: 5.5/10

 

W filmowej popkulturze Joker do tej pory posiadał trzy twarze. Demoniczną Jacka Nicholsona w “Batmanie” (1989) Tima Burtona, mrocznie psychodeliczną Heatha Ledgera w “Mrocznym Rycerzu” (2008) Christophera Nolana, a ostatnio koszmarnie kiczowatą Jareda Leto w “Suicide Squad” (2016) Davida Ayera. Teraz nemesis Batmana otrzymało nie tylko twarz, ale i ciało Joaquina Phoenixa – jednego z najwybitniejszych, żyjących aktorów, który w JOKERZE wykonuje genialną robotę. Oddaje tej roli – dosłownie – całego siebie, grając niezwykle cieleśnie, boleśnie, transowo. Dokładnie taką postać, jaką dostał do zagrania. I tym bardziej szkoda, że właściwie tylko Phoenix wykonuje swoją robotę na nienagannym poziomie. Za kamerą nagrodzonego Złotym Lwem w Wenecji “Jokera” stanął Todd Phillips – gość, który do tej pory nie zrobił filmu na serio. Teraz już wiem dlaczego. Jako współautor scenariusza twórca bromance’owej serii KAC VEGAS podjął decyzję, by wyciągnąć Arthura Flecka (jeszcze nie Jokera) z komiksowego uniwersum i Batmanowego kontekstu, by nadać jego historii uniwersalnego, doniosłego przekazu. Pozostawia hiperrealistyczny szkielet Gotham City – miasta tańczącego z zapałkami na beczce prochu, gdzie jedna iskra może rozpalić prawdziwy ogień społecznego buntu. I na pewno nie przegapicie tej metafory, bo Phillips ją będzie namiętnie powtarzał głośno i wyraźnie, żeby absolutnie nic nam nie umknęło, jeśli byśmy się jakimś cudem nie domyślili za pierwszym razem. Nie wiadomo tylko czemu, gdy ten lont zostanie rozpalony przez pierwsze morderstwa Flecka do wybuchu regularnej rewolucji nie dzieje się właściwie nic. Poza bardzo leniwym w narracji originem postaci.

“Joker” najlepszy jest wtedy, gdy Phillips sięga po swoje komediowe korzenie, ale tych momentów w filmie jest bardzo mało. W paru fragmentach udaje się reżyserowi zbudować nastrój przeszywającego niepokoju. Pokazać cierpienie Flecka z powodu społecznego wykluczenia, samotności i choroby psychicznej tak, że też się czuje ten jego ból na własnym ciele. Bo choć on gdzieś gryzie i kłuje we wnętrzu, staje się bardzo fizyczny poprzez anorektyczną, ponurą posturę Joaquina Phoenixa. Ucieczka w nihilizm i odnalezienie spełnienia w przemocy. Doceniam, ale mimo wszystko za mało w tej postaci prawdziwego człowieka. Gdy bowiem przypomnimy sobie kultowego “Taksówkarza”, do którego “Jokerowi” ma być bardzo blisko, tam portret jednostki odrzucanej przez społeczny mainstream był żywszy, bardziej krwisty, a przede wszystkim prawdziwszy poprzez egzystencjalne sprzeczności, które targały Travisem Bickle.

Phillips potyka się wielokrotnie. A to o technikalia, jak świetna muzyka Hildura Guðnadóttira, ale pojawiająca się w totalnie absurdalnych momentach, a to pornograficzny wręcz zachwyt nad aktorstwem Phoenixa, które choć znakomite, w takiej “aranżacji” czasem ociera się o kicz. Okropne było, gdy Phillipsowi nie udało się zachować konsekwencji w odcinaniu od spuścizny Batmana, pojawiła się tu więc nieśmiertelna scena morderstwa rodziców Bruce’a Wayne’a. Ale przede wszystkim reżyser nie potrafi opowiadać o Flecku/Jokerze w tym szerszym, społecznym kontekście. Jest płytki, wtórny, moralnie wątpliwy (agresja jako główne “narzędzie” buntu oraz niesmaczna sugestia, że choroba psychiczna = większa podatność na przemoc). Odkrywa oczywistości niczym prawdy objawione po raz pierwszy oraz powiela popkulturowe stereotypy. Zagubienie Phillipsa doprowadziło do tego, że w JOKERZE mamy kilka, alternatywnych zakończeń i żadne w sumie nie jest dobre. Na koniec ja zostawię tu tylko jeszcze jedno przemyślenie: by nie przywoływać tu “Króla Komedii”, bo robią to w swoich recenzjach wszyscy, przypomnę, że w tej dekadzie powstał taki lepszy “Joker” – “Rozrywka” Ricka Alversona 4 lata temu.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.