W kinie: Babyteeth (WFF)

babyteeth

 

BABYTEETH
35. Warszawski Festiwal Filmowy
reż. Shannon Murphy

moja ocena: 7/10

 

Milla (Eliza Scanlon) umiera. Od środka zżera ją jednak nie tylko okropny nowotwór, ale też brak jakiejkolwiek motywacji do życia. Lekarstwem na chorobę jest chemioterapia i worek różnych tabletek, zaś remedium na drugą przypadłość – dosłownie – leży na ulicy. Nastolatka przypadkowo wpada na Mosesa (Toby Wallace) – kilka lat starszego od siebie gościa z problemami, uzależnionego od narkotyków drobnego dilera bez stałego miejsca zamieszkania, złodzieja i włóczęgę. Milla zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę, ale dostrzega też w nim niebywały luz, witalność i sympatyczną prostoduszność, z których zaczyna czerpać na nowo życiową energię. Sprowadza Mosesa do domu i choć jej rodzice widzą w chłopaku jedynie kłopoty, pozwalają córce z pomocą chłopaka odzyskać dobre samopoczucie i cieszyć się tym pierwszym, miłosnym uczuciem, bo przeczuwają, że być może będzie ono jej ostatnim.Debiutantka za kamerą, Shannon Murphy, przebojowo ogrywa schemat łzawego rom comu o chorej na raka nastolatce, który w „Babyteeth” staje się szlachetnym, dojrzałym kinem o przemijaniu. Tragizm sytuacji Milli uosabia przede wszystkim skrywane we wnętrzu cierpienie jej rodziców – osowiałego ojca psychiatry (Ben Mendelsohn) i funkcjonującą na lekach psychotropowych matkę (Essie Davis), którzy godzą się na wszystko, by utrzymać ukochane dziecko przy życiu oraz zachować w nim do końca młodzieńczą radość i pasję, sami pogrążając się w cichej rozpaczy. Ujmujące są te wszystkie śniadania i kolacje, małe, domowe rytuały, pozornie takie codzienne i zwyczajne, ale unosi się nad nimi cień obawy i strachu, że może to ten ostatni raz spędzany wspólnie.

Także uczucie Milli i Mosesa nie ma w sobie nic z romantycznego dramatyzmu pary przeklętych kochanków w typie Romea i Julii. Dziewczyna łapczywie, „na ostatnią chwilę” zaspokaja głód miłości, realizując w gruncie rzeczy banalny schemat szczeniackiego zauroczenia, znajdując bliskość i ukojenie w ramionach łobuza o sercu po właściwej stronie, który na chwilę, dzięki przypadkowo poznanej dziewczynie, sam może uporządkować własną egzystencję i złapać życiową równowagę. Jeśli nie, to przynajmniej znaleźć łatwe dojście do odurzających leków na receptę.

„Babyteeth” emanuje narracyjnym ciepłem. Perfekcyjnie wyważono w nim komizm i dramatyzm, choć zupełnie niepotrzebnie zdecydowano się na tendencyjną, płaczliwą puentę w finale. Jak przystało na przyjemne, niezależne kino środka, film Murphy doskonale łączy inkluzyjną, lekko pluszową warstwę wizualną z orzeźwiającą ścieżką dźwiękową. Jego siła drzemie również w świetnym aktorstwie – doświadczonych aktorów Mendelsohna i Davis, ale też wschodzącej gwiazdy anglojęzycznego kina, znanej z serialu „Ostre Przedmioty” Elizy Scanlon. W końcu egzystencję jej bohaterki sprowadzono do poziomu ulotności i kruchości tego tytułowego mlecznego zęba, a mimo to wydała się ona całkiem pełna, delikatnie szalona, bogata, nawet jeśli za krótka.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.