W kinie: Malowany Ptak (WFF)

malowanyptak

 

MALOWANY PTAK
35. Warszawski Festiwal Filmowy
reż. Václav Marhoul

moja ocena: 4.5/10

 

Często postrzegamy czarno-białe kino jako jego szczególnie wyrafinowaną wizualnie formę. Taką, której monochromatyczna surowość i osobliwy klimat pozwalają bardziej skupić się na samej treści, tworzyć dla niej szersze konteksty i nabijać uniwersalnymi znaczeniami. Václav Marhoul – zafascynowany radzieckim arcydziełem “Idź i patrz” Elema Klimowa – znalazł własny pomysł na film o tym, jak wojenne barbarzyństwo zabija człowieczeństwo i niszczy najbardziej bezbronne jednostki w społeczeństwie, ekranizując powieść Jerzego Kosińskiego. Za urodzonym w Łodzi amerykańskim pisarzem o żydowskich korzeniach od dekad ciągnie się aura kontrowersji. Uważa się, że wcale nie doświadczył tego, co opisał w “Malowanym Ptaku”, ale także, iż w ogóle nie jest prawowitym autorem tej książki. Marhoul jednoznacznie odcina się od postaci Kosińskiego, deklarując, że interesuje go tylko, co jest tematem powieści – zło w najokrutniejszej swojej odsłonie. Filmowy “Malowany Ptak” wykorzystuje schemat oryginalnego, książkowego storytellingu. Podzielony jest na rozdziały, zatytułowane imionami bohaterów, których ten główny – młody Chłopiec – spotyka na drodze swojej tułaczki przez piekło wojny. Marhoul szybko okazuje się jednak na tyle siermiężnym reżyserem, że nie potrafi takiej epizodycznej formule filmu nadać płynnego rytmu narracji. Zdaje się pornograficznie wręcz ekscytować różnorodnością opisanego w powieści okrucieństwa tak bardzo, że traci z oczu tych, którzy go zadają i doświadczają. Na drugim planie w “Malowanym Ptaku” pojawiają się tacy aktorzy jak Harvey Keitel, Stellan Skarsgård czy Udo Kier, ale nie mają oni absolutnie żadnych, ludzkich właściwości. Stanowią element dekoracji w bezmyślnych spektaklach ordynarnej przemocy, które reżyser serwuje widzowi na zimno, bez poważniejszej refleksji.

Równie bezwiedną postacią staje się Chłopiec – niewinna ofiara bestialskich czasów i okoliczności, nad którą Marhoul głębiej pohyla się jedynie w końcowym epizodzie, gdy dziecko trafia pod opiekę najpierw żołnierzy Armii Czerwonej, a później struktur komunistycznego reżimu. Zadaje ciekawe i przerażające pytanie, kim stanie się osoba, która przeżyła takie piekło i doświadczyła tyle okropieństw ze strony ludzi, gdy dorośnie. Kończy zaś swoje rozważania intrygującą refleksją nad straconą i odzyskaną tożsamością, ale czy pokona ona traumatyczne doświadczenia, pozostawia sprawą otwartą.

W “Malowanym Ptaku” zbyt wiele rzeczy pozostaje czarno-białe lub totalnie bezbarwne, więc jeśli ktoś obawia się, że film Marhoula rozpali “antypolskie wątki” jak literatura Jana Tomasza Grossa, raczej może spać spokojnie. Nie widzę żadnych podstaw, by ta produkcja dała pretekst i oręże do wracania do tego typu dyskusji. “Malowany Ptak” szokuje bowiem przede wszystkim bezsensownością tak ukazywanej przemocy i degeneracji gatunku ludzkiego (a jednak nie konkretnego narodu czy grupy społecznej), a nie tym, co one ze sobą niosą i co symbolizują. Wróćcie do Klimowa, by odrobić tę lekcję, a nie traćcie energii na dyskusję nad filmem, który w tej materii ma niewiele do powiedzenia.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.