W kinie: The Farewell

thefarewell

 

THE FAREWELL
10. American Film Festival
reż. Lulu Wang

moja ocena: 7/10

 

Od początkowej planszy based on actual lie po słynne “Without You” w wersji mandaryńskiej podłożone pod napisy końcowe czuć, że “The Farewell” to film zrobiony z autentycznej, wewnętrznej potrzeby. Bardzo osobisty, ale jednocześnie na tyle uniwersalny, by jak w zwierciadle mogli w nim się przejrzeć porozrzucani po świecie emigranci i dojrzeć w nim samych siebie. Billi (Awkwafina) jako 6-latka wraz z rodzicami opuściła Chiny i osiadła w Stanach Zjednoczonych. Zresztą z Changchun wyjechali także stryjowie oraz dalsi krewni. Pozostała tam jedynie seniorka rodu Nai Nai (Zhao Shuzhen). 25 lat później dorosła już kobieta ma z babcią świetny kontakt (choć na odległość), ale sama stoi na rozdrożu własnego życia. Zawodowa kariera nie idzie po jej myśli, dodatkowo od rodziców dowiaduje się, że ukochana Nai Nai choruje i już niewiele czasu jej pozostało. Rodzina postanawia ten fakt ukryć przed staruszką oraz ekspresowo zorganizować w Chinach wesele kuzyna, by do domu powrócić mogli wszyscy bliscy, chcący pożegnać się z umierającą krewną w pogodnych okolicznościach i pozostawiając ją w niewiedzy co do stanu jej zdrowia. Rodzinna intryga i rozczulające zderzenie z chińską kulturą dostarczają oczywiście sporej dawki uroczego i totalnie niewymuszonego humoru, ale to przecież nie o śmiech w “The Farewell” chodzi. Nai Nai jest ostatnim ogniwem, łączącym rozproszoną po świecie rodzinę z dawną ojczyzną, a raczej – ich wspomnieniem o niej. Billi pamięta zabawy w parku i rodzinne spotkania u babci, ale żadne z tych miejsc w Changchun już nie istnieje, na swoim miejscu pozostała tylko sympatyczna staruszka. Wraz z jej odejściem zniknie być może coś, co spajało tę familię ze sobą i stanowiło ważny element ich tożsamości. Historia Billi w końcu to przykład tej melancholijnej zadumy nad losem emigranta, któremu bardzo trudno zapuścić permanentne korzenie gdzieś indziej i na dobre rozstać się z miejscem, które się opuściło, gdy pamięć o nim, mimo że mglista i pewnie wyidealizowana, ciągle żyje we wnętrzu. Dlatego że to opowieść w jakimś stopniu autobiograficzna, bije w niej żywe serce, a bohaterowie pozostają widzowi wyjątkowo nieobojętni. Ich perypetie bawią i wzruszają, a przy tym mądrze przekazują uniwersalne prawdy o ludziach i współczesnym świecie. Brawo, Lulu Wang!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.