W kinie: Proxima

proxima

 

PROXIMA
polska premiera: 24.01.2020
reż. Alice Winocour

moja ocena: 6.5/10

 

Nie ma czegoś takiego jak idealny kosmonauta, tak samo, jak nie ma czegoś takiego jak idealna matka – powie do Sary (Eva Green) jej kolega z ekspedycji Mike (Matt Dillon). Jemu jest jednak dużo łatwiej, bo w jego przypadku w domu z dziećmi zostaje dzielnie pilnująca domowego ogniska żona, za pewnik biorąca nieobecność męża. Podczas gdy jego koleżanka z ekipy opieką nad córką dzieli się z również chodzącym z głową w chmurach ojcem (Lars Eidinger). Dosłownie, bo mężczyzna także pracuje w tej samej branży, wysyłając w coraz to odleglejsze zakątki kosmosu satelity. 7-letnia Stella zna dokładnie protokół wylotu rakiety, w której na pozaziemską ekspedycję wyleci jej mama, ale nie ma pewności, gdzie będzie mieszkać i czy znajdzie rówieśników, z którymi będzie mogła spędzać czas jak każdego normalne dziecko w jej wieku. Na początku “Proxima” wydaje się zmierzać w kierunku feministycznej rozprawki o kobiecie, która przebija szklane sufity w wyjątkowo zmaskulinizowanej branży. Na każdym kroku sugerują jej, by brała lżejsze programy treningowe albo żartuje się, że Francuzka w kosmosie to dobra rzecz, bo przedstawicielki tej nacji ponoć dobrze gotują. Alice Winocour dość szybko i bardzo zdecydowanie skręca jednak z tej drogi, proponując zupełnie inną trajektorię spojrzenia na kwestię kobiety w programie Europejskiej Agencji Kosmicznej. Historia Sary rozdartej między wielkim marzeniem o podróży w kosmos, na co pracowała całe życie a rolą matki dla ukochanej córki stanowi czuły rewers dla “Pierwszego Człowieka” i nieoczywisty kamień milowy w kinie emancypacyjnym. “Proxima” to kino o godzeniu wielkich ambicji z macierzyństwem, nie osądzające wyborów bohaterki ani nie deprecjonujące żadnej ze spraw, które sprawiają, że jej praca wydaje się najtrudniejszą z możliwych. Winocour wyjątkowo zgrabnie połączyła pokazane na chłodno, z niemalże dokumentalną precyzją starania masy ludzi, by wysłać w kosmos kolejną załogę astronautów i kameralną, intymną relacją matki i córki, które czeka dłuższa rozłąka. I rozterki tej pierwszej, która wie, że realizuje marzenie swojego życia, na które ciężko pracowała i któremu się poświęciła, ale też musi nauczyć się tym cieszyć i być z siebie dumna, nawet wtedy, gdy cenę za zawodowy sukces ponosi nie tylko ona, ale też jej córeczka. Eva Green jest wspaniała, a Alice Winocour po drugiej stronie kamery udowadnia, że kobieca perspektywa w opowiadaniu o macierzyństwie, ambicjach i marzeniach potrafi być diabelsko celna. Przygotujcie chusteczki.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.