W kinie: Never Rarely Sometimes Always (Berlinale)

neverrarely

 

NEVER RARELY SOMETIMES ALWAYS
Berlinale 2020
reż. Eliza Hittman

moja ocena: 7/10

 

Trzeci film Elizy Hittman to produkcja z gatunku społecznego kina na ważny temat, ale opowiedzianego wyjątkowo kameralnie, w tonacji wręcz wyciszonej. “Never Rarely Sometimes Always” w żadnym momencie nie ociera się o publicystyczne rejony, nie krzyczy i nie moralizuje. Od razu warto zaznaczyć – w przypadku tego filmu jego tematyka i intrygujący pomysł na jej ascetyczne zobrazowanie wydają się dużo ciekawsze niż ich finalna egzekucja. W wielu krajach powstają produkcje, pokazujące problemy kobiet związane z prawem do samodzielnego i niczym nieskrępowanego decydowania o swoim ciele. Tak, dzieło Hittman to kolejny dramat aborcyjny, ale podchodzący do trudnego i kontrowersyjnego tematu z surowością i zaskakującym spokojem. Takim od początku wykazuje się Autumn (Sidney Flanigan). Nastolatka zaszła w ciążę, o której nie chce informować rodziców, ale którą z determinacją chce usunąć. Buszuje w internecie i szybko odkrywa, że ze względu na zbyt niski wiek w rodzinnym stanie nie może legalnie dokonać aborcji bez wiedzy dorosłych. Zabieg byłby dla niej dostępny bez przeszkód np. w Nowym Jorku i dlatego zdeterminowana dziewczyna wraz z kuzynką (Talia Ryder) wsiada w autobus i wyrusza w tajemnicy w spontaniczną podróż.

“Never Rarely Sometimes Always”, które swój tytuł wzięło od wariantów odpowiedzi na pytania kwestionariusza, wypełnianego przez każdą pacjentkę w klinice, rzetelnie przeprowadza nas przez społeczne labirynty, narzucające mniej lub bardziej nachalnie kobietom konkretne role, zachowania i postawy. Dom, szkoła, miejsce pracy – wszędzie tam pojawia się kulturowa agresja i – niestety – wydaje się ona dla większości społeczeństwa czymś normalnym i powszechnie akceptowanym. Systemowe upokarzanie kobiet w kwestii ich ciała i zdrowia zaczyna się od drobiazgów. Z tego później zrodziło restrykcyjne prawo aborcyjne i ograniczanie dostępności różnych świadczeń zdrowotnych w imię jakichś ogólnych interesów, a to zawsze jednostkowa i wyjątkowa kwestia dla konkretnej osoby, która się z nią boryka. Nigdy sprawa zero-jedynkowa. Zawsze cierpią ci nieuprzywilejowani, którzy znajdują się w największej potrzebie.

Minimalistyczne podejście Hittman ma wymiar właściwie totalny. Młode, niedoświadczone aktorki także tworzą skromnymi środkami wiarygodne i poruszające role. Nowy Jork w tym filmie to ledwie namiastka tętniącego życiem miasta, które nigdy nie śpi – za podstawową scenerię robią tu podziemia nowojorskiego metra. Czuła kamera Hélène Louvart pozwala wytworzyć bliską więź z bohaterkami i po ludzku przejąć się ich losem. To zdecydowanie coś więcej niż kibicowanie człowiekowi z marginesu w straciu z instytucjonalnymi barierami. Za to szlachetne, głęboko humanistyczne podejście twórcom “Never Rarely Sometimes Always” należą się szczere wyrazy uznania.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.