W kinie: The Woman Who Ran (Berlinale)

womanwhoran

 

THE WOMAN WHO RAN
Berlinale 2020
reż. Hong Sangsoo

moja ocena: 6/10

 

Trzeci rok z rzędu Hong Sangsoo trafia do konkursu głównego Berlinale. Tworzy się seria, dzięki której za chwilę nie będzie można sobie wyobrazić niemieckiej imprezy bez koreańskiego zgrywusa. U niego samego natomiast bez zmian. Ze swoimi ulubionymi aktorami, w tym prywatną muzą Kim Minhee, bawi się w zasiadaną komedię, w której sam Hong wciela się w rolę dyskretnego podglądacza small talków swoich bohaterów i pozornie błahych konwersacji podczas niezobowiązujących spotkań przy jedzeniu i piciu. Nie może zabraknąć na nich oczywiście charakterystycznych dla ustawek Koreańczyka, rozluźniających atmosferę napojów z procentami. Pierwsza butelka takowego otworzona zostaje w “Domangchin Yeoja” naprawdę szybko. Za fasadą przyjacielskich pogaduszek Hong jak zawsze skrywa jednak drugie dno. Między słowami jego bohaterów łatwo wyczytać można, co ich trapi, czego się lękają, czego żałują i o czym marzą. Koreański reżyser jest mistrzem takiej formy kameralnego, naturalnego kina, które obserwuje, a nie ingeruje czy inscenizuje. Wydaje się, że Hong tak do niej przywykł, iż nawet nie na możliwości samemu zauważyć, kiedy historia na ekranie traci dramaturgiczny impet i wdziera się w nią usypiająca monotonia. W “Domangchin Yeoja” kulminacyjnym momentem jest mała wiwisekcja sąsiedzkich relacji po koreańsku, którą sprowokowało dokarmianie bezdomnych kotów. Jeden z nich z wrodzoną sobie gracją i obojętnością zostaje świadkiem takiej właśnie dyskusji. Po tym epizodzie wszystko, co w filmie się dzieje, musi mieć siłą rzeczy dużo niższą temperaturę.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.