W kinie: Matki Równoległe

matkirownolegle

 

MATKI RÓWNOLEGŁE
polska premiera: 18.02.2022
reż. Pedro Almodóvar

moja ocena: 6.5/10

 

Jedną z najnudniejszych rzeczy na świecie jest odkrywanie, przy okazji każdego nowego filmu Pedro Almodóvara, że oto znów mamy do czynienia z jego “najlepszym dziełem od lat”. To znaczy – dokładnie od kiedy? Od premiery poprzednika? Czy może od jakiejś odleglejszej daty z przeszłości, gdy Hiszpan zachwycił świat fabułami kalibru “Wszystko o mojej matce” (1999) czy “Porozmawiaj z nią” (2002)? Durny frazes, który sugeruje, jakoby Almodóvar nieustannie przechodził jakiś kryzys formy i musiał się z niego podnosić. Prawda jest zupełnie inna. Hiszpański reżyser zbudował własne, filmowe uniwersum. Absorbujące go motywy i wątki powracają, układane niby w nowe, ale tak naprawdę dość znajomo wyglądające historie. Oczywiście można wzdychać nad tym, że wraz z wiekiem Pedro utracił część swoich mocy, stępiając tego przysłowiowego pazura, który czynił z niego barwnego, niepokornego wizjonera. Może jego kino stało się bardziej kanapowe i mniej zaczepne, ale ciągle nikt w taki sposób nie opowiada o kobietach jak Almodóvar. I choćby dlatego ja sobie bardzo cenię jego twórczość, mam do niej duży szacunek, lubię się troszeczkę ekscytować kolejnymi filmami nie najmłodszego już mistrza, nie oczekując przy tym nie-wiadomo-jakich uniesień. A “Matki Równoległe” wynagradzają z nawiązką tę akceptację dla szlachetnej przewidywalności, jaką dzisiaj oferuje kino Almodóvara.

Tym razem poznajemy Janis (Penélope Cruz) – charakterną fotografkę, która imię otrzymała po słynnej, hipisowskiej buntowniczce oraz Anę (Milena Smit) – nastolatkę utrzymywaną przez rozwiedzionych rodziców. Tak różne bohaterki połączył pokój na oddziale położniczym. Obie zaszły w nieplanowane ciąże i za chwilę będą musiały zmierzyć się z samotnym rodzicielstwem. Na próżno bowiem szukać mężczyzn w orbicie tytułowych, równoległych matek. Pojawiają się na chwilę, znikają, co czasem niesie ze sobą gwałtowne zmiany, ale tylko i wyłącznie dla kobiet, które w pojedynkę mierzą się z konsekwencjami męskiej (nie)obecności. Dla młodszej z kobiet, Any, macierzyństwo to podróż w nieznane, konieczność szybkiej nauki dorosłości, sytuacja oznaczająca lęk i niepewność. Dojrzalsza Janis informację o ciąży przyjęła raczej z ekscytacją, a macierzyństwo, nawet samotne, traktuje jako szansę otrzymaną od losu. W szpitalu dostrzega jednak niepewność koleżanki i dlatego zostawia nastolatce swój numer. By miała do kogo zwrócić się w potrzebie. Matki w końcu powinny trzymać się razem, a Janis i Anę spotkanie na porodówce połączy akurat w wyjątkowo zaskakujący sposób.

Starszą z bohaterek dziecko na chwilę oderwało od jej misji i rodzinnej powinności. Kobieta jest bowiem mocno zaangażowana w rozliczenie zbrodni z okresu Białego Terroru. Zależy jej, by dokonać ekshumacji masowego grobu ofiar frankistowskiego rezimu, gdzie najpewniej spoczywają także jej męscy krewni. Janis reprezentuje kolejne już pokolenie, które odziedziczyło traumę i odpowiedzialność za oddanie należytej czci tragicznie zmarłym. Z tym wyraziście politycznym wątkiem łączy się nawet macierzyństwo Janis. Ojca dziecka bohaterka poznała w trakcie sesji zdjęciowej. Korzystając z okazji, prosiła go o pomoc w kontakcie z fundacją, która mogłaby zająć się ekshumacją, czego archeolog Arturo (Israel Elejalde) zresztą się podjął. Jeśli myślicie, że przypadkowy romans to jedyny element wspólny dla rozliczeniowej agendy Almodóvara i intymnego dramatu o niejednoznaczności macierzyństwa, to Hiszpan proponuje znacznie więcej.

To nieoczywiste połączenie dużo lepiej spina się w realiach scenariusza aniżeli narracyjnej praktyce. “Matki Równoległe”, błyskotliwy remiks “Wszystko o mojej matce” (1999), “Volver” (2006) i “Juliety” (2016), są w gruncie rzeczy przecież tym, co często zarzucamy dziełom Almodóvara – wyrafinową telenowelą w kunsztownych, nasyconych kolorami i kontekstami wnętrzach, spektaklem prostych emocji, często raczej deklaratywnych niż faktycznie oddanych na ekranie. Mimo to ten film nie poległ na własnych niedoskonałościach, bo najgłośniej jednak wybrzmiewa z niego ten cudowny hymn na cześć kobiecej solidarności. Bohaterkom tej historii daleko do ideału, ale to, jak mierzą się z trudnościami, dylematami najcięższego kalibru, jak znoszą niepowodzenia i jak empatycznie cieszą się z małych nawet sukcesów, pozwala uznać je za godne naśladowania wzorce. Nader wszystko dostrzegają oczyszającą moc szczerości, odrzucając kłamstwo, na którym nie można budować nowego życia. Nie ważne, czy chodzi o teraźniejsze sprawy osobiste czy zbrodnie z przeszłości. Siła leży we wspólnocie, a kto tworzy trwalsze więzy niż złączone często trudnymi doświadczeniami kobiety? Zmarłym należy się pamięć, a przyszłość żyjącym.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.