W kinie: Eo (Cannes)

eo

 

EO
Festival de Cannes 2022
reż. Jerzy Skolimowski

moja ocena: 6/10

 

Swoją obecność w tegorocznym, canneńskim konkursie 84-letni Jerzy Skolimowski zawdzięcza tylko i wyłącznie najwyraźniej ciągle żywym wspomnieniom dawnych sukcesów na tym festiwalu. Z Lazurowego Wybrzeża jego filmy w przeszłości wyjeżdżały bowiem z ważnymi nagrodami. Co z tego, że ostatni raz miało to miejsce w latach 70. i 80. Jest jeszcze inna, nader korzystna koincydencja, która mogła zaważyć o tym, że nestora europejskiego kina znów zaproszono do Cannes. Jego współczesny i brawurowy w środkach wyrazu film jawnie koresponduje z kultowym “Na los szczęścia, Baltazarze” – nagradzanego w Wenecji w 1966 roku dzieła jednego z najważniejszych twórców w historii kina, Roberta Bressona. Wydawać by się mogło, że Francuz w swoim lirycznym i poruszającym dziele wyczerpał możliwości symboliki oślej tułaczki, w której zwierze staje się świadectwem ludzkiej ułomności, ale oto na scenę wchodzi Skolimowski. Wchodzi zupełnie niespodziewanie. “EO” to nie tylko zaledwie czwarte dzieło polskiego reżysera zrealizowane w XXI wieku, ale film zupełnie nie korespondujący z jego dotychczasową twórczością. Zresztą Skolimowski przeszedł już tyle stylistycznych wolt, triumfował po zaskakujących sukcesach i podnosił się po spektakularnych porażkach, że filmowe eksperymenty w jego wieku i z jego biografią wypada traktować raczej jako naturalną kolej rzeczy.

W dzisiejszych czasach filmy o zwierzętach mówią mniej o nich samych, a więcej o ludziach, którzy z nimi obcują. Świadkiem człowieczego okrucieństwa w czarno-białej fabule Bressona został niepozorny osiołek, który teraz wskoczył w hiperboliczną fantazję Skolimowskiego. Znów czarne oczęta zwyczajnego zwierzęcia patrzą na ludzki świat przepełniony niegodziwościami, agresją i zniewoleniem. W bezdusznych realiach cyrku osiołek niby odnalazł jedną dobrą duszę. Dziewczynę (Sandra Drzymalska), która potrafiła traktować zwierzę z czułością, okazywała troskę, traktowała jak najbliższego towarzysza, od której – w dobrej wierze – rozłączyli go aktywiści. Rozpoczynając w ten sposób wędrówkę bohatera przez polskie wsie, miasteczka i lasy oraz dalej w głąb zachodniej Europy.

Narracyjnie film Skolimowskiego jest dziełem skromnym, ledwie rzucającym w pustą przestrzeń publicystycznie nośne tematy. Osiołek dotyka wiele problemów współczesnej Polski i Starego Kontynentu. Brzmi poważnie. Od ślepoty dzisiejszego aktywizmu, pozerstwo władzy, obnażania kibolskiej mentalności społecznych podziałów po spuściznę Holokaustu, ekologię, nierówności społeczne i kryzys migracyjny. A “EO” nie trwa nawet 90 minut. Dlatego też do wszystkiego, o czym doskonale wiemy, że wymaga szerszych dyskusji, analiz, refleksji, musimy się już odnosić bez filmowego kontekstu naszkicowanego przez Skolimowskiego.

Sam reżyser dopowiada, że stworzył to dzieło, by uwrażliwić i uczyć empatii wobec zwierząt. Osobiście uważam, że więcej dla tej sprawy aniżeli barokowe w metaforach kino robi wyciszona i pozbawiona komentarza dokumentalistyka pokroju “Gundy” czy “Cow” – również coraz mocniej obecna w festiwalowym i kinowym obiegu. Niemniej nad formalnymi walorami filmu Skolimowskiego nie można przejść obojętnie. Nie ważne, czy patrzymy na fantazyjne, skąpane w czerwonym świetle, surrealistyczne fabularne przerywniki, monumentalne obrazy polskiej przyrody czy śnioną na jawię wizję otulonego baśniowym mrokiem złowrogiego lasu i jego mieszkańców. To zaskakująco zgrabnie komponuje się w jedną, choć patchworkową całość – na poziomie formalno-estetycznym. Na każdym innym to trochę jak ten krótki występ Isabelle Huppert, która pojawia się, nie zostaje wciągnięta w losy osiołka, zajmuje się sobą i wychodzi. Z jednej strony rozczarowująca puenta ciekawego eksperymentu, z drugiej – całkiem błyskotliwe podsumowanie tego, czym współcześnie najczęściej okazuje się człowieczeństwo.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.