W kinie: Past Lives (Berlinale)

pastlives

 

POPRZEDNIE ŻYCIE
Berlinale 2023
reż. Celine Song

moja ocena: 8/10

 

Przy barze siedzi kobieta i dwóch mężczyzn. Rozmawiają i uśmiechają się do siebie, spędzają miło czas wieczorową porą. Patrząc na tę trójkę, możecie próbować zgadywać, jaki ciąg zdarzeń doprowadził ich do tego miejsca i do tego spotkania, ale gwarantuję, że nie macie szans trafić. Bowiem opowieść to będzie z gatunku tych niezwykłych. Kobieta to Nora (Greta Lee) – obecnie dumna mieszkanka Nowego Jorku i (a jakże!) aspirująca literatka, ale niegdyś dziewczynka dorastająca w dalekiej Korei, którą rodzice podejmując decyzję o emigracji do Kanady, wyrwali ze świata, którego najważniejszą postacią był Hae Sung (Teo Yoo). Dzieciaki łączyła ogromna zażyłość, wraz z wiekiem mogąca przerodzić się w zdecydowanie poważniejszą znajomość. Nagła rozłąka być może zakończyła tę wspaniałą, dziecięcą relację i przerwała kiełkujące uczucie, które być może miało trwać wiecznie, ale za to na zawsze pozostawiła w ich serduszkach magiczne wspomnienie pierwszej miłości, które zaskakująco odradzało się na różnych etapach ich równoległych żyć. Jak choćby w tym nowojorskim barze, gdzie dojrzali Nora i Hae Sung, po blisko 25 latach od wyjazdu bohaterki z Korei, siedzą obok siebie. Najbardziej romantyczne zakończenie z możliwych, gdy para kochanków pokonuje przeciwności, by znów być razem? Niekoniecznie, bo obok nich siedzi tam jeszcze ktoś jeszcze.

“Poprzednie życie” opowiada miłosną historię rozpisaną na dekady i trzy okresy w życiu bohaterów. Słodkie i banalne dzieciństwo w Korei przerwane przez emigrację Nory i jej rodziny stanowi preludium dla rozgrywającej się 12 lat później środkowej części filmu. Dzięki rozwojowi mediów społecznościowych dawni przyjaciele odnajdują się i odzyskują kontakt. Dzielą ich tysiące kilometrów, a komunikację utrudnia też funkcjonowanie w zupełnie różnych strefach czasowych, ale mimo tych przeszkód ponownie stają się sobie bardzo bliscy. Tym bardziej, że ich sytuacja zdaje się być bardzo podobna. Oboje właśnie muszą podjąć pierwsze poważne i dorosłe decyzje, które zadecydują o kierunku, w jakim popłynie ich życie. On w Korei, ona w Ameryce, gdzie się właśnie przeprowadziła, emigrując po raz drugi. Kumulacja egzystencjalnych ciężarów, odległość i niepewność pauzują tę relację na 12 lat. Po tym czasie znajdujący się na uczuciowym rozdrożu Hae Sung w końcu przyjeżdża do Nowego Jorku i spotyka się z Norą. Wydawać by się mogło, że nie tyle czas uleczył już rany, ile pytanie “co by było, gdyby” i analiza możliwości odzyskania utraconych szans nie mają już większego sensu. Koreańczyk w Ameryce poznaje tego trzeciego – Artura (James Magaro), pisarza o żydowskich korzeniach i męża swojej przyjaciółki, z którym Nora zbudowała solidny, szczęśliwy związek. I którego empatyczne usposobienie od razu pozwala mu zrozumieć specyfikę relacji małżonki i Hae Sunga, unikatowość kulturowych połączeń między nimi oraz pojąć ogromną, emocjonalną cenę, jaką wszyscy zapłacą za to spotkanie po latach.

Debiut Celine Song można uznać za melodramat na miarę swoich czasów. Mamy w nim przecież rozpisaną na dekady, miłosną historię, rozdzielanych przez różnorodne, obiektywne okoliczności “spóźnionych kochanków” i notorycznie piętrzące się na ich drodze przeszkody. W tle przemiany kulturowe, społeczne i technologiczne. W końcu pojawia się też owa struktura uczuciowego trójkąta, naturalnie rodząca dylemat, kogo wybierze bohaterka. Jednakże wszystkie ewentualne pytania o przyszłość tej trójki zagadką są jedynie pozorną. Nie ma tu żadnego romantycznego suspensu, wszystkie odpowiedzi i decyzje zostały podjęte niespełna ćwierć wieku przed pionowym spotkaniem Nory i Hae Sunga. Magiczne In-Yun, o którym wspomina kobieta – przeznaczenie, kosmiczne zderzenia dwóch dusz, które ciągle wpadają na siebie z racji połączenia we wcześniejszych wcieleniach – ostatecznie okazuje się fajnym tekstem na podryw, który przecież zbliżył Norę i Artura na pisarskich warsztatach, aniżeli ideą, mogącą autentycznie złączyć ze sobą dwoje ludzi.

Trzecia część “Poprzedniego życia” to zdecydowanie najmocniejszy fragment tego filmu. Dzięki niej opowieść nabiera wyrafinowanej głębi, stając się zdecydowanie czymś więcej niż ładną, sentymentalną historyjką. To zatem nie tylko subtelna i czuła opowieść o pułapkach, jakie kryją się w romantyzowaniu wspomnień i rozpamiętywaniu przeszłości, ale też spuentowana w swoim rozdzierającym finale, mądra rozprawa o doświadczeniu migracji, odkrywaniu własnej tożsamości, trudach budowania relacji z drugim człowiekiem. O tym, że można przejechać tysiące kilometrów, nauczyć się biegle nowego języka, zapomnieć słów ze starego, stracić kontakt z kulturą przodków, ale mimo to na zawsze mieć w sobie tę cząstkę, dzięki której nigdy nie zapomnimy, kim jesteśmy i skąd pochodzimy, kogo kiedyś kochaliśmy i co zostawiliśmy za sobą. Z jednej strony to poczucie straty zdaje się być niezbywalnym elementem emigranckiego losu, z drugiej – gdy zamykają się jedne drzwi, otwierają się inne. Bohaterowie być może na stałe będą czegoś żałować, a ich życia na zawsze spowije melancholijna zaduma nad tym, czy, toczy się ono wedle najlepszego scenariusza, ale to nie oznacza, że ich równoległe egzystencje będą niepełne lub mniej szczęśliwe. W tym wcieleniu będą po prostu inne.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.