Nowa cykliczna, dwuczęściowa rubryka. Dlaczego? Po pierwsze, bo mamy nowy rok, nową dekadę, nowe rozdanie. Po drugie, o filmach wypowiadam się w miarę na bieżąco, muzyce też się coś od życia należy. Po trzecie, to muzyka właśnie zawsze była raczej pierwszoplanowa w mojej działalności, a statystyki niestety pokazują brutalną prawdę – na tej stronie o muzyce pisze się zdecydowanie za mało. „Miesiąc w Muzyce” stanowi także autorskie uszczegółowienie również nowych, mam nadzieję regularnych, comiesięcznych komentarzy na łamach Liberté! pt. „Miesiąc w Kulturze”. Regularnie udzielam się także w rubryce „Miesiąc w Singlach” na Screenagers.pl, stąd też taki cykl tutaj zdaje się być usystematyzowaniem moich codziennych, muzycznych poszukiwań.
Pod koniec każdego miesiąca będę starała się zebrać i przedstawić jakąś rozsądną ilość muzycznych wydawnictw, które poznałam w danym miesiącu. Większość z tych płyt zapewne nigdy nie znajdzie się w rocznym podsumowaniu, ale fajne krążki szóstkowo-siódemkowe także warto rekomendować. „Miesiąc w Muzyce” mam zamiar urozmaicać też o pojedyncze utwory, zebrane w osobnych notkach („Tydzień w Muzyce”, a co!), ze wszystkich kawałków wybierając piosenkę miesiąca (żyjemy w końcu w erze kultu formatu singla). W styczniu, kiedy zwyczajowo interesujemy się także przegapionymi albumami z zeszłego roku, wyjątkowo pojawią się też płyty jeszcze z 2009. Enjoy!
Lindstrøm & Christabelle
Real Life Is No Cool
feedelity, 2010
moja ocena: 8/10
Doskonale wiem, że takie stwierdzenia w styczniu są wyjątkowo durne, ale to jest płyta do dychy rocznego podsumowania. Electro w sosie popowym, jazzowym i soulowym. Wiadomo, że Lindstrøm to klasa, ale tutaj chyba przeszedł sam siebie.
Lindstrøm & Christabelle – Lovesick
Beach House
Teen Dream
Sub Pop, 2010
moja ocena: 7.5/10
Znakomita mieszanka wszystkiego, co miło wspominamy z poprzednich krążków Beach House, doprawiona o bardzo aktualne chillwave’owe smaczki. No i ten tytuł (jakże fajnie odnoszący się do zawartości) – so sweet!
Four Tet
There Is Love In You
Domino, 2010
moja ocena: 7/10
Wypadkowa zainteresowań Kierana Hebdena minimalem, improwizowanym jazzem i dubstepem. Przy całej swojej diabelskiej precyzji, wyważeniu ta płyta zalatuje jakąś taką niezwykłą wielkomiejską poezją i mieszczańskim romantyzmem.
Late Night Alumni
Of Birds, Bees, Butterflies, Etc.
Ultra Records, 2009
moja ocena: 7/10
Aksamitne trance-disco z domieszkami oraz z dziewczęcym, słodko-gorzkim wokalem. Płyta do najrówniejszych nie należy, ale nokautuje Sally Shapiro pod każdym możliwym względem. No i mamy tu absolutnie wymiatające „You Can Be The One”.
Late Night Alumni – You Can Be The One
Owen Pallett
Heartland
Domino, 2010
moja ocena: 7/10
Jeszcze nigdy Pallett nie znalazł się tak blisko sytuacji, w której określenie ‘kompozytor’ będzie jedynym adekwatnym i najtrafniej oddającym koncepcję jego twórczości. Klasyczne wykształcenie muzycz- ne zdaje się być teraz mocnym atutem.
Owen Pallett – Keep The Dog Quiet
Chew Lips
Unicorn
Family, 2010
moja ocena: 7/10
Po drodze gdzieś zgubili większość swoich przesympatycznych singli z ostatniego roku, a mimo to potrafili nieźle wybronić się albumem, gdzie znajdują się kompozycje świecące równie jasno, co takie „Solo” czy „Salt Air” („Karen”!!!).
Shlohmo
Shlomoshun Deluxe
FoF Music, 2010
moja ocena: 6.5/10
Fajowe, ambientowe, połamane kolaże (choć szkoda, że brakuje „Ghosts Pt. 2”) chłopaka, który ma 19 lat. Teraz taka moda (patrz sukces Fuck Buttons), ale stykając się z twórczością takich delikwentów jak Shlohmo, nie potrafię owej modzie nie ulec.
Shlohmo – Hot Boxing The Cockpit
KeepAway
Baby Style [EP]
self-released, 2010
moja ocena: 6.5/10
Słychać ogromny potencjał w mieszaniu lo-fi, animalowego soundu, balearicu, a nawet barokowego popu. „Yellow Wings” prawie 9/10, ale reszta to tylko (i aż) obietnica na więcej uniesień w przyszłości.
Dam-Funk
Toeachizown
Stones Throw, 2009
moja ocena: 6.5/10
Przebrnęłam przez całość dokładnie 3 razy i może faktycznie tam się dzieje wiele fajnych rzeczy, a soul z impetem powróci w 2010, ale mi to na „Toeachizown” z powodu masakrycznej i też nierównej objętości tego wydawnictwa po prostu umyka.
Jacek Lachowicz
Pigs_Joys And Organs
Mystic Production, 2009
moja ocena: 6.5/10
Bardzo dobre, nieschematyczne piosenki, momentami niesamowicie błyskotliwe me- lodie, świetny aromatyczno-ciężkawy klimat krążka. Ehh, jaka szkoda, że zdecydowanie najlepsza w solowej twórczości Lachowicza płyta przeszła taka niezauważona.