KREACJA
Teatr Narodowy w Warszawie
premiera: 10.09.2010
reż. Bożena Suchocka
moja ocena: 5.5/10
Brutalna odpowiedź na pytanie, czy ceną za sukces artystyczny i komercyjny musi być utrata własnej tożsamości i poczucia wolności. Jan Nowak (Jerzy Radziwiłowicz), sprawny kopista arcydzieł malarstwa światowego, spotyka na swojej drodze rzutnego marszanda (Marcin Hycnar), który dla osiągnięcia własnych korzyści i pozorów spełnienia artystycznego proponuje malarzowi, iż stworzy go tak, aby mógł cieszyć się sukcesem i w pełni z niego korzystać.
Faktycznie w sztuce Bożeny Suchockiej mamy dwa przykłady tytułowej kreacji. Pierwsza to ta najbardziej oczywista, gdy obserwujemy niemalże prowadzonego za rękę, niepewnego siebie artystę przez sprawnego, chciałaby się rzec, kreatora wizerunku, który dyktuje malarzowi nie tylko tematykę tworzonych dzieł, ale też przynosi zestaw lektur obowiązkowych i wybiera dla Nowaka nośny pseudonim (Nikt), który ma chwycić w recenzenckim światku. Osaczony nie tylko przez marszanda, ale też przez swoją młodą, pragnącą życia w dostatku konkubinę (Anna Gryszkówna) artysta poddaje się ich woli, lecz cierpi przy tym katusze, które w końcowym rozrachunku doprowadzą do tragicznego finału. Druga natomiast kreacja to ta marszanda, który w oczach malarza i jego przyjaciółki tworzy się na podobieństwo biblijnego Boga, przybiera imię Pan i tak też przedstawia się przez całą sztukę. Im większy sukces osiąga Nowak, tym mocniejsze poczucie boskości tli się w marszandzie. Skończy jednak tak samo, jak w Piśmie Świętym, które nawet zalicza do lektur obowiązkowych malarza.
„Kreacja” jest niezłą, całkiem wnikliwą sztuką, jednak nie jest pozbawiona istotnych mankamentów. Najpoważniejszy tkwi w celowym odwróceniu ról w stosunku do pierwowzoru Ireneusza Iredyńskiego, bo wszystkie inne właściwie są z tym związane. Artysta w interpretacji Suchockiej jest starszym mężczyzną, zaś jego manager młodym, energicznym chłopakiem. Nowak naiwnie daje się manipulować (kreować) marszandowi, który jakkolwiek niewątpliwie posiada dar „wciskania kitu”, w sztuce jest strasznie zmanierowany i infantylny. Tym trudniej jest więc uwierzyć, że doświadczony przez życie artysta, tak bezwiednie daje sobą kierować. Cały rozwój akcji niekoniecznie też współgra z finałem historii. Czegoś w „Kreacji” brakowało, by krwawe zakończenie odpowiednio wstrząsnęło widzem.