CHRZEST
polska premiera: 22.10.2010
reż. Marcin Wrona
moja ocena: 7/10
Ponoć najlepszy polski film roku 2010, bo nagradzany w kraju (Srebrne Lwy na festiwalu w Gdyni), jak i mocno promowany za granicą (Karlowe Wary, San Sebastian, Toronto i inne). Nad z pozoru sielankową idyllą młodego małżeństwa wisi ogromny balast kryminalnej przeszłości mężczyzny. Przyjazd kolegi z wojska staje się dla męża i świeżo upieczonego ojca okazją, by iluzorycznie wykreować podstawy nowego porządku, który miałby nastać po ziszczeniu się zemsty gangsterów, a pomógłby żonie i synkowi funkcjonować po zniknięciu głowy rodziny. Oczywiście do końca pozostawiając dziewczynę w niewiedzy, nie dając jej możliwości uczestnictwa w jakimkolwiek procesie decyzyjnym. Wrona podobnie jak w „Mojej Krwi” znów perfekcyjnie ilustruje brutalny, zasadniczy świat mężczyzn, gdzie kobieta zostaje sprowadzona do roli dodatku, którym trzeba się zająć i zaopiekować. Przez cały film to mężczyźni toczą między sobą grę, planują i chcą panować nad sytuacją. I choć reżyser zdaje się przekonywać, że największymi ofiarami w „Chrzcie” są właśnie oni – mąż, “powierzający” ukochaną kobietę innemu, bo jemu szykuje się najtragiczniejszy scenariusz oraz jego kolega, który w finale będzie musiał dokonać dramatycznego wyboru, to w gruncie rzeczy największą ofiarą jest dziewczyna – pozostawiona nagle z kredytem za mieszkanie, zadłużoną firmą, dzieckiem do wykarmienia. Na tym filmie we wonder who the real men are, jak śpiewał Joe Jackson, a bohaterowie „Chrztu” wydają się raczej karykaturą tradycyjnie pojmowanego etosu „prawdziwego mężczyzny”. Plus za uniwersalność przypowieści i na pokraczny, bo ekstremalnie patriarchalny sposób dogłębne przemyślenie tematu, więc niech będzie, że film to lepszy od „Matki Teresy od kotów”.
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=OD82Y0q5QrQ]