DRZEWO ŻYCIA
polska premiera: 10.06.2011
reż. Terrence Malick
moja ocena: 2.5/10
Nie nie mam czelności, odmawiać Terrence’owi Malickowi wizjonerstwa, bo bez dwóch zdań do tego typu twórców należy go zaliczać. Na pewno spora w tym zasługa całej otoczki, jaka funkcjonuje z tym reżyserem – aura tajemniczości, biograficznych niedopowiedzeń, długich przerw między jego filmami i nieoczekiwanych, nagłych powrotów. Malick jest artystycznym indywidualistą, robiącym filmy dokładnie takie, jakie chce, bez nastawienia na sukces, polemikę, duży feedback. Z „Drzewem Życia” ten rozgłos jednak przyszedł, zaś sam film podzielił widownię. Podziwiam epicki koncept ujęcia w ramy dwugodzinnego filmu potężnych rozważań filozoficznych, społecznych, kulturowych czy teologicznych, ale na tym mój podziw się kończy. To się nie mogło udać. Podstawą dla „Drzewa życia” jest historia rodziny, wytyczana przez narodziny i dorastanie dzieci oraz przeplatana na zmianę z chaotycznymi scenami z życia jednego z dorosłych już chłopców. Swoistymi przerywnikami tej alinearnej, nieco ospałej opowieści są obrazy – flory i fauny, gór, wody, nieba, kosmosu. Tak jak w zakończeniu „Zwyczajnej Historii” Anochy Suwichakornpong, tyle że w dawce zdecydowanie mocniejszej, wręcz uderzającej. Malick traktuje te metaforyczne wizje z niesamowitą nabożnością, czyniąc je kuriozalnie patetycznymi i rozdętymi, w czym bardzo pomaga równie epicka, super poważna muzyka klasyczna. Najgorsze jest jednak to, że reżyser starając się odnieść w swoim filmie do sporej ilości ciężkich gatunkowo zagadnień, ponosi klęskę, bo oczywistość i błahość metafor zabija bez znieczulenia „Drzewo Życia”. Nie lubię kina ostentacyjnie patetycznego, nie lubię w filmach dinozaurów, nie lubię fabularnej przypadkowości, jeśli niczemu w moim odczuciu ona nie służy, a wszystko to u Malicka niestety dostałam. Momentami podobały mi się zdjęcia i majestatycznie piękna Jessica Chastain. Nic poza tym dobrego nie mogę o „Drzewie Życia” powiedzieć.
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=WXRYA1dxP_0]