W kinie: Saint Laurent (Cannes)

YSL

 

SAINT LAURENT
Festival de Cannes 2014
reż. Bertrand Bonello

moja ocena: 5.5/10

 

„Saint Laurent” to kolorowy, tętniący życiem fresk z epoki – przełomu lat 60. i 70., gdy projektant był już piękny, sławny i bogaty, ale coraz bardziej uzależniał się od alkoholu i narkotyków. Bertrand Bonello próbuje rysować wizjonera świata mody jako prawdziwego artystę o autodestrukcyjnej naturze, kierowanego przez seksualne popędy, który płaci oczywistą cenę za swój geniusz – umiera w samotności w swoim dostojnym domu pełnym bezcennych błyskotek, rzeźb i obrazów, na które YSL wydawał zarobioną fortunę. Z filmu wyłania się też obraz projektanta uwięzionego w więzieniu, które sam stworzył, gdzie pracował i bawił się bez opamiętania, nie zajmując się w ogóle biznesową stroną własnej marki. To zostawił grupie lojalnych współpracowników, którzy dopilnowali, by YSL nie tylko nie sięgnął dna, ale też przetrwał i został wizytówką jednego z największych i najbardziej wpływowych domów mody na świecie. Projektant w wydaniu Gasparda Ulliel ma szarmancki uśmiech i melancholijny wzrok, ale jest tylko ładnym tłem dla obrazu szalonego przełomu wieków, który widzieliśmy już w tak wielu filmach. To, co najlepsze, Bonello pozostawił na koniec – kultowy pokaz inspirowanej Marrakeszem kolekcji z połowy lat 70., który stworzył, dzieląc ekran jak w obrazach Mondriana (to od projektu sukienki inspirowanej tym malarzem rozpoczęła się wielka kariera YSL). Jest tu przepych, piękno i splendor – znakomity pomysł na zakończenie i świetny hołd dla modowej ikony, tym bardziej szkoda, że zdecydowanie bardziej konwencjonalna reszta, choć wizualnie przyjemna i dopieszczona w każdym detalu, nie dorównuje finałowi filmu.

 

***
Kasia w Cannes powered by: