Film | Muzyka | Pasje

W kinie: Under The Skin

undertheskin

 

UNDER THE SKIN
francuska premiera: 25.06.2014
reż. Jonathan Glazer

moja ocena: 7/10

 

Przybyszka z kosmosu wchodzi w ciało prostytutki o wyglądzie Scarlett Johansson, wsiada do białego vana i przemierza szare ulice Glasgow, przypatrując się głównie męskiej populacji tej okolicy. Tajemnicza kobieta ma w sobie coś z diabolicznej femme fatale. Niewinnym flirtem zaprasza napotkanych przypadkiem mężczyzn do rozmowy, następnie na przejażdżkę, dając do zrozumienia, że łatwo da się uwieść, a w rzeczywistości prowadzi ich do destrukcji (dosłownie). Przełomowym momentem dla bohaterki będzie spotkanie ze zdeformowanym mężczyzną, który w najśmielszych snach nie mógłby marzyć o tym, że tak atrakcyjna dziewczyna w ogóle spojrzałaby na niego. Pod jego wpływem kobieta porzuca auto i ucieka z miasta. Jonathan Glazer do tej pory dał się przede wszystkim poznać jako autor świetnych teledysków – hipnotycznych, mrocznych, enigmatycznych. Ten styl przeniósł do swojego filmu. Fantastycznie operuje intrygującymi obrazami, świetnie wybrał muzykę (Micachu). To w sumie mógłby być kolejny wideoklip, gdyby nie treść poskładana z pozornie chaotycznych fragmentów. “Under The Skin” mówi o sile i magii spojrzenia, o tym, jak na ludzie na siebie patrzą i jak bodźce wzrokowe kształtują postrzeganie świata. Na poziomie jeszcze bardziej metaforyczno-filozoficznym ten film tworzy też smutny obraz współczesnego świata, na który składają się szara, miejska przestrzeń i zaniedbane peryferia, gdzie mieszkają równie przygnębiające, niespełnione jednostki, w zależności od okoliczności wcielające się w role katów i ofiar. Gdy tak się na niego spojrzy, “Under The Skin” staje się niesamowitym koszmarem, który Glazer wymyślił, jakby był dekadenckim poetką i lynchowskim szamanem jednocześnie.

 

[youtube=https://www.youtube.com/watch?v=io92j2qqEGk]