W kinie: Lilting

lilting

 

LILTING
OFF CAMERA 2015
reż. Hong Khaou

moja ocena: 6.5/10

 

Dziś takich filmów jak „Lilting” właściwie się nie robi, a na pewno należą one do rzadkości. Kino z premedytacją kameralne, ekstremalnie wyciszone, do bólu niepozorne. Artystyczne, ale pozbawione choćby śladowych ilości egzaltacji i być może dlatego – mimo swojej usypiającej wręcz prostoty – wzruszające z siłą rasowego wyciskacza łez. „Lilting” fajnie wciąga w parę historii jednostek, których losy jakoś dziwnie, acz nie do końca się splotły. Łącznikiem dla bohaterów jest postać Kaia. Chłopaka, który zmarł, zostawiając matkę – nieoswojoną z brytyjską rzeczywistością emigrantkę z Chin i swojego partnera. Po śmierci ukochanego Richard będzie starał się nawiązać kontakt z Junn, którą syn, gdy jeszcze żył, umieścił w specjalnym ośrodku. „Lilting” to z jednej strony bardzo intymny film o stracie, uosabianej przez łzawe, smutne oczy wspaniałego Bena Whishawa i uroczo prostoduszną Pei-pei Cheng. Z drugiej to kino, które stara się interesująco podjąć temat komunikacji międzyludzkiej na styku różnych kultur, pokoleń czy płci (i związanej z tym akceptacji dla odmiennych sposobów widzenia i odczuwania świata). Hong Khaou niepotrzebnie jest tu jednak zbyt nieśmiały, bo widać, że fantastycznie czuł tę historię, dlatego właśnie potrafił ją w większości opowiedzieć w tak bezpretensjonalny sposób.

 

[youtube=https://www.youtube.com/watch?v=I8HhLd07fYY]