Film | Muzyka | Pasje

W kinie: Marguerite & Julien (Cannes)

mj

 

MARGUERITE & JULIEN
Festival de Cannes 2015
reż. Valerie Donzelli

moja ocena: 2.5/10

 

Czasem się zastanawiam, czy selekcjonerzy i główni decydenci finalnego zestawu filmów w konkursie głównym, wybierając konkretne tytuły, nie mają takiej oto przewrotnej taktyki: wrzucimy jakiś chłam i zobaczymy, czy ludzie zauważą. Oczywiście ciężko będzie przebić Gusa Van Santa w kategorii „najgorszy film festiwalu”, ale brawa dla Valerie Donzelli, że chociaż podjęła próbę. Już Matteo Garrone w tym roku poległ na próbie opowiedzenia bajki dla dorosłych, reżyserka z Francji do niego dołącza. Na pierwszy rzut oka historia wygląda interesująco. Ubrana w efektowny kostium z bliżej nieokreślnej epoki opowieść o zakazanej miłości między rodzeństwem z wyższych sfer, którzy o swoje uczucie postanawiają zawalczyć wbrew prawu boskiemu i stanowionemu. Wygląda to trochę tak, jakby Donzelli do wygrzebanej gdzieś z archiwum autentycznej historii (Marguerite i Julien żyli na przełomie XVI i XVII wieku) chciała połączyć klasyczne motywy z szekspirowskiego dramatu „Romeo i Julia”. Wyszło to wszystko po prostu fatalnie. Donzelli nie jest wizjonerem na miarę Baza Luhrmana, więc nie umiała przedstawić swojego filmu jako dzieła, dekonstruującego klasykę wedle szalonych, popowych standardów. W innej wersji ta opowieść mogłaby się udać, gdyby zrobić z niej liryczne, nieoczywiste, sensualne dzieło na wzór „Niewinności” Lucile Hadzihalilovic. Zamiast tego „Marguerite & Julien” stało się swoistym śmietniskiem motywów, elementów, cytatów, struktur, które nijak nie tworzą choćby prowizorycznie spójnej i przyzwoitej całości.

 

***
Kasia w Cannes powered by: