MAKBET
Festival de Cannes 2015
reż. Justin Kurzel
moja ocena: 5/10
Marion Cottilard to osoba w Cannes najwyraźniej uwielbiana. Jestem tu czwarty raz i film z francuską aktorką w konkursie pojawia się po raz trzeci z rzędu. Szefostwo festiwalu wykorzysta każdy pretekst, by ją tu zaprosić i przeprowadzić po czerwonym dywanie. W tym roku pretekst nosi tytuł „Makbet”, bo nie wierzę, że ta produkcja by tu w ogóle trafiła, gdyby nie Cottilard w obsadzie. Nie chodzi o to, że „Makbet” Kurzela to zły film. To całkiem sprawne widowisko, które do klasycznego dramatu Szekspira wprowadza sceny rodem z „Braveheart” Mela Gibsona. Jest efektownie i zapowiada to już bitwa oddziału Makbeta na początku filmu, kręcona na przemian z realistyczną precyzją i w klimatycznym slow motion. Losy głównego bohatera – władcy, który dążąc do hegemonii niszczy swoją wielkość przez chorobliwą ambicję – gęsto ociekają krwią, rozgrywają się głównie na tle ponurych, górzystych panoram. Wszystko jest tu brutalne i dość surowe. „Makbet” Kurzela pozostaje jednak „Makbetem”. Młody reżyser z Australii nie czyta szekspirowskiej tragedii na nowo, nie tworzy też żadnego oryginalnego spektaklu, który specjalnie różniłby się np. od adaptacji sztuk Anglika w wykonaniu Kennetha Branagha. A Kurzel pokazał już w „Snowtown”, że wyrafinowane kino psychologiczne nie jest mu obce. Ewidentnie powinien zostać na tej ścieżce i darować sobie spektakularne, historyczne widowiska.
***
Kasia w Cannes powered by: