KSIĘŻYCOWE KUNDLE
32. Warszawski Festiwal Filmowy
reż. Philip John
moja ocena: 4.5/10
Gdzieś pomiędzy naiwnością muzycznych komedii romantycznych Johna Carneya a stylizowanym, inicjacyjnym naturalizmem rodem z „I twoją matkę też” należałoby umiejscowić debiutancki film Philipa Johna. „Księżycowe Kundle” to dość schematyczne kino z gatunku coming of age. Michael i Thor, dwójka totalnie niedogadujących się ze sobą przyrodnich braci, wyrusza z rodzinnej miejscowości gdzieś w Szetlandach do Glasgow – każdy ze swoim własnym celem tej podróży. Jeden z nich pragnie odzyskać dziewczynę, która wyjechała tam na studia. Drugi chce odnaleźć matkę, która porzuciła go, gdy był dzieckiem. Do dwójki chłopaków w pewnym momencie dołącza przebojowa, seksowna Caitlin, chcąca wystąpić na muzycznym festiwalu. Muzyka w ogóle pełni dość ważną rolę zarówno w fabule filmu, jak i jego konstrukcji. Thor całe dnie spędza zamknięty w pokoju, izolując się od najbliższych i w odosobnieniu tworząc oryginalne utwory zsamplowane z dźwięków, które go otaczają. Michael niechętnie pomaga mu od czasu do czasu transportować sprzęt do lokalnych klubów. Caitlin jest zdolna i ładnie śpiewa, ale nie ma przy sobie muzyków, którzy wydobyliby jej talent. Jak to zwykle w tego typu filmach bywa, wspólna podróż pozwoli im dość do ładu z własnym życiem, nieco je przewartościować, zmierzyć się z demonami przeszłości i – w końcu – trochę dorosnąć. Fajna ścieżka dźwiękowa filmu i jeszcze piękniejsze krajobrazy szkockich Szetlandów to oczywiście największe walory „Księżycowych Kundli”. Sama fabuła jest bardzo pretensjonalna i przewidywalna, bo nikt tu raczej nie ukrywa, że ta produkcja nie ma większych aspiracji poza byciem przyjemnym w oglądaniu kinem młodzieżowym. Ale przyjemnym przede wszystkim dla męskiej części publiczności. Główna kobieca bohaterka filmu została w nim potraktowana kuriozalnie i instrumentalnie. Istnieje tylko po to, by umilać czas towarzyszom swojej tułaczki. Nawet jeśli starano się ją pokazać jako najodważniejszą i najbardziej ogarnięta osobę w tej drużynie, lekki niesmak pozostaje. To już drugi w tym roku film, po „Personal Shopper” Oliviera Assayasa, w którym tak prymitywnie tworzy się kobiecą bohaterkę.
***
Kasia na WFF powered by: