NOWY POCZĄTEK
polska premiera: 11.11.2016
reż. Denis Villeneuve
moja ocena: 5.5/10
Uwaga, będą spoilery! Mam nie tylko mieszane uczucia względem “Arrival”, ale też to chyba moje największe, filmowe rozczarowanie tego roku. Choć z początku absolutnie nic tego nie zwiastuje. W dwunastu różnych miejscach na Ziemi lądują statki kosmiczne, w jakim celu przyleciała na naszą planetę reprezentacja obcej cywilizacji – nie wiadomo. Dowiedzieć się ma tego potężny zespół ekspertów, wśród których znajduje się znakomita lingwistka, dr Louise Banks. To wraz z nią powoli, z nutą strachu i ekscytacji, wchodzimy do klaustrofobicznych wnętrz statku. To fantastyczne sceny, które niewiele mają wspólnego z kinem sci-fi, jakie produkuje się w Hollywood. Są niespieszne, magnetyczne, zbudowane w oparciu o staranną, spokojną, bardzo płynną pracę montażu. Właściwie większość momentów konfrontacji naukowców z pozaziemską cywilizacją przyprawia o dreszcz niepokoju i podekscytowania, w czym duża też zasługa powściągliwej, ale finezyjnej gry Amy Adams. Reszta postaci w filmie nie została jednak tak dobrze skonstruowana, pełniąc rolę chórzystów, podczas gdy to aktorka pełni rolę głównego dyrygenta. Dr Banks kryje w sobie tajemnicę. W czymś, co wygląda na retrospektywne ujęcia, oglądamy ją jako matkę, doświadczającą niebywałej tragedii – śmierci swojego dziecka. Ten wątek zostanie rozwiązany w zaskakującej i dla mnie wybitnie rozczarowującej końcówce “Arrival”. Porządne filmy o zderzeniu ludzkiej cywilizacji z tą pozaziemską, jeśli mają być czymś innym niż wybuchowym kinem akcji, mówią zwykle przede wszystkim o nas samych, a nie o tych obcych. Villeneuve obnaża więc tutaj wiele słabości naszego gatunku, który nie tylko nie potrafi się ze sobą porozumiewać, ale też w obliczu realnego zagrożenia nie może się dogadać i zjednoczyć, by wspólnie bronić miejsca, które razem zamieszkujemy. Ma też “Arrival” wymiar jednak dużo mniej uniwersalny, odnoszący się do samej dr Banks. Okazuje się bowiem, że jednym z powodów przybycia kosmitów na Ziemię było oświecenie głównej bohaterki oraz swoiste oswojenie jej z tym, co ją czeka. Niektórzy w tym zobaczą poetycko-emocjonalną refleksję o relatywizmie pojęcia czasu czy też poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czy znajomość własnej przyszłości może być balastem czy raczej ukojeniem. Dla mnie to jednak sprowadziło ten w wielu fragmentach świetny film na tor ckliwego melodramatu. “Arrival” pozostając kinem dużo ciekawszym i mądrzejszym niż pretensjonalne “Interstellar” czy żałosna “Grawitacja”, nie spełniło moich, dość wysokich oczekiwań, a jako argument przeciwko wytoczyć mogę jeszcze dwa słowa: “Ex Machina”.