GOLDEN EXITS
67. Internationale Filmfestspiele Berlin
reż. Alex Ross Perry
moja ocena: 6/10
Dwa poprzednie filmy Alexa Rossa Perry’ego trochę mnie wynudziły. “Listen Up Philip” w ogóle uważam za najbardziej przereklamowany tytuł sezonu, ale w “Golden Exits” Amerykanin w końcu wygrał trochę moją uwagę. Naomi przyjeżdża do NYC z Australii, by wesprzeć Nicka, który ma uporać się ze skatalogowaniem rodzinnego archiwum, za co płaci jego bratowa. Szef jest nudny i obowiązki do najciekawszych też nie należą, ale Australijka chce jak najwięcej się tu nauczyć. Nie skupia się tylko na pracy, bo mimochodem zostaje wciągnięta w sieć toksycznych relacji – martwe małżeństwo Nicka, żałobę (a raczej użalanie się nad sobą) jego bratowej, egzystencjalne bolączki jej asystentki, pierwszy kryzys wieku średniego dawnego znajomego z dzieciństwa. Perry ma oczywiście nieznośną zdolność do egzaltacji (szczególnie w dialogach) i sztucznego uwznioślania rozkmin i emocji swoich bohaterów (na tę chorobę cierpi też Lena Dunham w ostatnich sezonach “Girls”), jakby od nich zależał los naszej planety. Ale tym razem tych wszystkich nadętych, mędrkujących nad bezglutenowym latte Nowojorczyków ukazał jako bezwzględną otchłań wrogich emocji, która wciąga młodą dziewczynę, zabijając jej czysty umysł, idealizm i naturalną naiwność. Dla wszystkich zakochanych w modnym Nowym Jorku “Golden Exits” może okazać się psychologicznym horrorem.