W kinie: El Bar (Berlinale)

elbar

 

EL BAR
67. Internationale Filmfestspiele Berlin
reż. Álex de la Iglesia

moja ocena: 5/10

 

Metaforyka kina hiszpańskiego reżysera od zawsze była grubymi nićmi szyta. Nieważne, co Álex de la Iglesia ma zamiar powiedzieć, zawsze musi być to do bólu przaśne, krwawe i przebojowe. Czasem te gatunkowe fajerwerki wystrzelają naprawdę efektownie i mocno (“Hiszpański Cyrk”, “Życie to jest to”), innym razem to raczej sztuczne ognie ozdabiające topniejący deser lodowy. “Bar” niestety sytuuje się gdzieś bliżej tego drugiego bieguna w twórczości Hiszpana. Zaczyna się jednak zgoła obiecująco. W małej knajpie w Madrycie uwięzieni zostają przypadkowi ludzie – klienci i obsługa. Ulice świecą pustkami, bo ktoś z dachu strzela do przechodniów. Pod drzwiami do baru od celnego strzału zginęło już dwoje delikwentów, którzy postanowili opuścić ten przybytek. W środku natomiast kwitną teorie spiskowe, zwłaszcza że z początku, o strzelcu w centrum wielkiej stolicy, milczą media. Zarówno widzowi, jak i bohaterom filmu ta sytuacja kojarzy się się z terrorystycznymi aktami z europejskich miast pokroju Monachium czy Paryża. Czy Álex de la Iglesia pójdzie tą drogą i nakreśli oryginalny obraz współczesnych paranoi, lęków i strachu związanych z terroryzmem, kręcąc swojego “Anioła Zagłady”? Mógłby, ale jednak jego zamiłowanie do kiczu, nadmiernej ekspresji, krwi i tanich igrzysk bierze górę. Finalnie oglądamy więc na ekranie chaotyczny spektakl o tym, iż w sytuacjach krańcowych człowiek zamienia się w dzikie zwierzę, mające jeden cel – przetrwać nieważne jakim kosztem. Trochę banał, prawda?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.