HAN SOLO
polska premiera: 25.04.2018
reż. Ron Howard
moja ocena: 5/10
Nieustannie mruganie oka do hardcore’owych fanów uniwersum poprzez niezbyt subtelne nawiązania szczególnie do pierwszych części galaktycznej sagi oraz pościgi i strzelanki rodem z azjatyckiego kina akcji – to zapamiętam z solowego (nomen omen) filmu o Hanie Solo. Największym problem produkcji Rona Howarda nie leży nawet w tym, iż Alden Ehrenreich nie jest Harrisonem Fordem. Nie ma jego charyzmy i tej zawadiackiej lekkości w byciu kosmicznych hultajem. Ehrenreich to po prostu sympatyczny chłopak, który w castingu wygrał los na loterii. Młody Han Solo ma naturalne predyspozycje, by wpakowywać się w kłopoty wszelkiej maści, ale podskórną motywacją wielu jego poczynań są uczucia do Qi’Ry – pierwszej miłości, z którą los go związał na początku jego awanturniczej wędrówki po galaktyce. Droga do odzyskania ukochanej będzie kręta i wyboista, pełna niespodzianek i zaskakującym sojuszy. Ten kluczowy dla historii Hana Solo, czyli początek jego przyjaźni z Chewbaccą, to akurat najfajniejszy element filmu. Bo cała reszta wątków – choć najeżona efektownymi akcjami – ma praktycznie zerową dramaturgię. Brakuje w tej produkcji szaleństwa, czegoś, co wykracza poza schemat kina przygodowego w kosmosie. Tych niedostatków “Hana Solo” nie przykryją nawet te wszystkie kolorowe peleryny Lando Calrissiana i nonszalacko-dowcipna poza najbardziej wymiatającego w filmie Donalda Glovera.