ÖNDÖG
Berlinale 2019
reż. Quan’an Wang
moja ocena: 6,5/10
“Öndög” zaczyna się, jakby aspirował do miana mongolskiej wariacji na temat Ceylana i “Pewnego razu w Anatolii”. Na wietrznym, opustoszałym stepie leży ciało młodej, nagiej kobiety. Pierwsi, którzy je znajdują, wycofują się nie chcąc pakować się w kłopoty. Kolejni już muszą coś zrobić, bo są policjantami, którzy też na zwłoki natknęli się przypadkowo. Na to pustkowie trzeba sprowadzić ekipę techniczną, co zajmie trochę czasu. Zadecydowane zostaje, że ciała przez noc pilnować będzie młody aspirant, któremu asystować ma jedyna mieszkanka tej okolicy – rezolutna trzydziestolatka. Szybko staje się jasne, że to nie martwa kobieta znajdzie się w centrum wydarzeń, ale ta żywa. Sprawa morderstwa zostaje dość szybko wyjaśniona, ale zimna noc na stepie będzie mieć swoje donośne dla bohaterów konsekwencje. Quan’an Wang (twórca niegdyś głośnego “Małżeństwa Tui”) zamiast mrocznego kryminału w egzotycznej scenerii mongolskiego stepu stworzył etnograficzną fraszkę z uroczym humorem punktującą paradoksy tego kraju. Miejsca, gdzie dostępne są tabletki wczesnoporonne i nawet do położonej pośrodku niczego jurcie dociera zasięg telefonu komórkowego, satelitarnej telewizji i fotowoltaiczne panele, ale jej mieszkanka nie jest w stanie bez męskiej pomocy ugotować sobie posiłku, bo nie może samodzielnie zarżnąć owcy na kolację. W przywodzących na myśl wspaniałą “Agę” Lazarova malowniczych, szerokich kadrach i majestatycznych zachodach słońca jak w “The Rider” Zhao nie kryje się jednak żadna poważniejsza głębia i uniwersalne przesłanie. To film z lekkością i sympatycznym dowcipem, ale pozbawiony fabularnej płynności, zanurzający się w lokalnych legendach o prastarych skamielinach i dinozaurach, ich symbolice, ale nie wychodzący poza status ciekawostki z filmowo egzotycznego państwa.