W kinie: Benedetta (Cannes)

benedetta

 

BENEDETTA
Festival de Cannes 2021
reż. Paul Verhoeven

moja ocena: 7/10

 

Benedetta Carlini żyła w XVII wieku we Włoszech i była mistyczką. Zrobiła krótką karierę w klasztorze w Pescii, zostając matką przełożoną sióstr zaledwie w wieku 30 lat, ale właściwie cudem uniknęła śmierci na stosie. W kontrreformacyjnym kościele tamtych czasów wszelkie przejawy mistycyzmu podlegały skrupulatnej analizie, obawiano się bowiem zbytniego usamodzielnienia się takich jednostek od kościelnych hierarchów. Nie bez znaczenia pozostawała również płeć Benedetty – jej uduchowione spektakle oddziaływały na zbiorową wyobraźnię, budując kult kobiety, co jeszcze bardziej niepokoiło papieskich zwierzchników. Współcześnie postać włoskiej zakonnicy intryguje i ciekawi przez pryzmat jej cielesności i lesbijskiego romansu z jedną z sióstr, który rozkwitał za klasztornymi murami. Trzeba przyznać, że nie ma lepszej bohaterki dla kogoś takiego jak Paul Verhoeven. Służba Bogu to przeznaczanie Benedetty. Jako dziecko od śmierci w połogu miały ją uratować żarliwe modlitwy rodziców. Od tej chwili dziewczynka wychowywana jest w głębokim kulcie Matki Boskiej i sama wierzy, że Maryja sprawuje nad nią szczególną pieczę. Już od pierwszych chwil, gdy młodziutka Benedetta przekracza progi klasztoru w Pescii, dowiaduje się, że ciało jest jej największym wrogiem. By je szczelnie zakryć, otrzyma szorstki, drażniący habit – to samo się aż prosi o to, by to odzienie szybko z siebie zdjąć. Tym bardziej, że wokoło kuszą kamienne, nagie piersi z posągu Madonny, ale też te krągłości z krwi i kości, należące do młodych mieszkanek klasztoru. Erotyczne przebudzenie dorosłej już siostry Benedetty (Virginie Efira) dokonuje się z pomocą Bartolomei (Daphne Patakia), którą zakonnica ratuje przed perspektywą dalszych lat seksualnego wyzysku. Verhoeven sięga zarówno po biograficzne, te najbardziej pikantne detale z biografii mistyczki, ale też nieobca mu jest współczesna interpretacja jej losów w duchu feministycznej filozofii. Nader wszystko, jak to Verhoeven, rozpływa się w śmiałych wizjach cielesnych uniesień swoich bohaterek. Nagich ciał i ekstatycznych westchnień ci tu dostatek.

Portret włoskiej zakonnicy twórcy “Nagiego Instynktu” wymyka się prostym kategoryzacjom. Wojujący krwawo mieczem i odcinający głowy diabelskim, beznogim gadom Jezus z majaczących snów Benedetty przynależy do B-klasowego świata kina i kiczu, produkcji pokroju “Warrior Nun”, ale już punktowanie grzeszków i grzechów, hipokryzji i zakłamania poreformacyjnego kościoła (a być może kościoła w ogóle) sytuuje film Verhoevena na półce z najbardziej wyrafinowanymi dziełami poświęconymi tej właśnie tematyce. Reżysera ciężko uznać za rasowego feministę, bo aktualnie chyba tylko jemu uchodzi na sucho realizowanie perwersyjnych, seksploatacyjnych fantazji każdego mężczyzny, ale rozgrywa postać Benedetty wybornie. Widzi w niej jednocześnie samozwańczą wojowniczkę, stawiającą czoła zepsutej instytucji, której sama jest częścią oraz sprytną manipulatorkę, odgrywającą religijny spektakl dla własnych, egoistycznych korzyści. Każda z tych ról zdaje się wzbudzać u Verhoevena taką samą ekscytację.

W końcu jest “Benedetta” filmem o władzy, która dodaje skrzydeł, ale też korumpuje i deprawuje. Z rywalizacji zakonnicy z przeoryszą (Charlotte Rampling), dzięki której klasztor funkcjonuje niczym doskonale prospetujące przedsiębiorstwo, reżyser wydobywa całą paletę politycznych gierek i intryg, których nie powstydziliby się scenarzyści “Sukcesji”. Widać, że ten wybuchowy film sprawił wszystkim dużo radości i zabawy, pozostając równocześnie fajną, intelektualną rozrywką. Cieszmy się nią wszyscy. Amen.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.