NAJMRO. KOCHA, KRADNIE, SZANUJE
polska premiera: 17.09.2021
reż. Mateusz Rakowicz
moja ocena: 5.5/10
W Polsce mamy szczególny stosunek do okresu przełomu lat 80. i 90. W masowych wspomnieniach zapomnieliśmy, jak ponury i szary to był czas. Hiperinflacja, smutnie puste sklepy, wieczny niepokój i towarzyszące mu zmęczenie przepychankami władzy z protestującym ludem pracującym. Zepsucie systemu jak wirus wyniszczające społeczną tkankę. Przez potężne, ciemne chmury naprawdę rzadko przebijały się wątłe promyki słońca, zwiastujące nadchodzące zmiany, których beneficjentami jako kraj i społeczeństwo mieliśmy zostać dopiero wiele lat później. A mimo to współcześnie w odbiorze czasów ustrojowej transformacji pozostajemy niepoprawnymi romantykami, co z premedytacją wykorzystuje Mateusz Rakowicz w najbardziej przebojowym filmie sezonu. Zdzisław Najmrodzki w przygnębiającej rzeczywistości lat 80. był nie tylko bohaterem popularnego programu “997”, ale także idolem mas, wywodzącym się z ludu bon vivantem, nieustannie grającym na nosie znienawidzonym w PRL organom ścigania. W wersji Rakowicza tytułowy Najmro (Dawid Ogrodnik) celebrował życie, wchodząc do Pewexów pod osłoną nocy i wynosząc z nich najcenniejszy towar. Nie potrzebował maski i broni, wystarczyły plakaty “Klątwy Doliny Węży”, zasłaniające dziury w ścianie. Bawił się w najmodniejszych lokalach – w cekinach, brokacie i doskonale przyciętym wąsie beztrosko tańczył w rytm największych przebojów epoki. Rozbijał się po kraju w soczyście czerwonym polonezie i rzucał doskonałymi dowcipami w każdej okoliczności, nie ważne, czy jego odbiorcami byli strażnicy więzienia, z którego miał właśnie uciec, co uczył prawie 30 razy czy przypadkowo poznana kinooperatorka Tereska (Marta Wągrocka), mająca okazać się wielką miłością sympatycznego złodzieja. Prawda o Najmrodzkim była zgoła odmienna, ale kto by się tym przejmował. Jest prawda czasu, jest prawda ekranu.
Debiutujący w pełnym metrażu Rakowicz z nostalgii czyni swój największy oręż. Nie interesuje go ani storytelling, ani biograficzne czy realistyczne aspekty opowiadanej historii. “Najmro” nie jest przecież typowym heist movie, a tym bardziej pierwszą z brzegu kryminalną komedią made in Poland. To filmowy festiwal z fajerwerkami celebrujący styl i formę, do czego mit Najmrodzkiego nadał się znakomicie. Polonez inscenizacyjnej fantazji ma wciśnięty do końca pedał gazu. Czego tu nie ma! Slow motion atakuje co kilka minut, ekran dzieli się, by w kadr wrzucić jeszcze więcej wizualnych bodźców, kamera wyłapuje najbardziej nieoczywiste ujęcia, a w pokoju montażowym na pewno dla kurażu popijano szampana. Jakby tego było mało, za każdym razem, gdy Najmro pojawia się na ekranie możemy spodziewać się zgrywy, żartu, zawadiackiego mrugnięcia okiem, które wywołają salwy niepohamowanego śmiechu. Tylko ja w sumie na “Najmro” nie bawiłam się tak jak wszyscy. Ten humor, którym przesiąknięty w nadmiarze jest film, nie jest moim. To humor moich rodziców, których niezmiennie od dekad najlepiej rozweselają stare polskie komedie, a wobec czasów słusznie minionych czasem wykazują się czułym, acz odrobinkę niezdrowym sentymentem.
Gdy w pierwszych minutach filmu słyszymy “Nic nie może wiecznie trwać” Anny Jantar, nie mamy prawa zapamiętać tego momentu, “Najmro” naszpikowane bowiem zostało takimi komiksowo-teledyskowymi fragmentami. Także reżyser nie potrafi tak uwypuklić tego momentu, byśmy w finale historii Najmrodzkiego potrafili wrócić do słów jednego z największych, polskich przebojów. Historia tego faceta z jednej strony stała się pretekstem dla bombastycznego kina rozrywkowego, z drugiej – dla refleksji o przemijaniu epok i bohaterów, lecz Rakowicz tej baśni o pociesznym złodzieju w polonezie nie potrafił efektownie spuentować. Bo życia Najmrodzkiego po wyjściu z więzienia w latach 90. nie dało się już podkoloryzować żadnym filtrem, wariackim montażem czy efektownym slow motion. Dramaturgicznie to już zupełnie inna opowieść, wymagająca zdecydowanie czegoś więcej niż zgrabnego dowcipu i chwytliwej piosenki. W gąszczu tego efekciarstwa zabrakło mi właśnie takiej błyskotliwej puenty, dzięki której “Najmro” byłby naj na zupełnie innym niż tylko rozrykowy poziomie. Z bezrefleksyjnego budowania pomników mitom nic dobrego jeszcze nie wyszło.