W kinie: Coupez! (Cannes)

coupez

 

COUPEZ!
Festival de Cannes 2022
reż. Michel Hazanavicius

moja ocena: 5/10

 

“Tanio, szybko, przyzwoicie” – takie pospolicie chwytliwe hasło przyświeca filmowemu biznesowi granego przez Romaina Durisa reżysera. Twórcy raczej o niewygórowanych, artystycznych aspiracjach, skupionym na tym, co przynosi łatwe pieniądze – banalnych reklamach, tanich dokudramach czy trzeciorzędowych fabułach wątpliwej jakości. W nudną zawodową egzystencję filmowca nutę ekscytacji zdaje się wlać rozkoszna pani z Japonii i nietypowe zadanie, z jakim do Europy przyjechała. Na potrzeby platformy streamingowej kobieta zleca Francuzowi realizację lokalnego remake’u B-klasowego zombie movie. Z intrygującymi gwiazdkami w kontrakcie. Jak w pierwowzorze “Coupez!” “Jednym cięciu” Shin’ichiro Uedy zabawa w dekonstrukcję magii kina odbywa się w trzech aktach i szczególnie ten pierwszy w przypadku dzieła Michela Hazanaviciusa daje wrażenie, że trafiliśmy na niewłaściwy seans. O tak kuriozalny pastisz filmu gatunkowego nie można bowiem podejrzewać nawet kogoś takiego jak Francuz, który przecież zęby zjadł, odnosząc międzynarodowe sukcesy, na składaniu hołdów X muzie. Najniżej i najczulej pokłonił się kinu w sławnym “Artyście” (2011), a dowcipnie skomentował nowofalową gorączkę z perspektywy totalnie współczesnej w “Ja, Godard” (201). “Coupez!” rozpoczyna finalne dzieło, powstałe na zlecenie, o którym szczegółów dowiadujemy się w kolejnym segmencie. Nawet jak na standardy wybitnie niskobudżetowego kina niewiele się tu nie zgadza. Krew tryska nienaturalnie pomidorowym kolorem, akcja czasem zastyga w krępującym aktorów bezruchu, dialogi zbyt często się nie kleją, kamera goniąca za finezją “jednego ujęcia” żyje swoim życiem, nie pilnując ciągu filmowych wydarzeń, a już na pewno logiki kadru. Jak do tego doszło, jeszcze nie wiemy, ale ostatni akt przeprowadzi nas dokładnie przez ten labirynt karkołomnych zdarzeń, w świetle których pozorna porażka, może stać się triumfem. Triumfem kina jako siły jednoczącej twórców i widzów, uwalniającej kreatywność i budującej relacje, które przetrwają nie tylko atak zombie.

W “Coupez!” Hazanavicius ukradł pomysł, który w oryginale był autentycznie przebojowy i w azjatyckim duchu szalony. Ale rozczulającym złodziejem Francuz był przecież także wtedy, gdy zbierał pomysły z historii starego Hollywood i biografii Godarda. W swoim najnowszym filmie dodaje garść autorskich refleksji o trudach pracy po drugiej stronie kamery, swojej branży jako wyjątkowo bezwzględnym i bezdusznym biznesie czy kinie zbyt łatwo godzącym się na podziały na masowe i artystyczne. Nie są to przemyślenia zbyt przenikliwe i nowatorskie, bo w filmowym dyskursie te kwestie podnoszone są od co najmniej paru dekad.

Ostatecznie, podobnie jak w japońskiej produkcji, to ten finałowy akt jawi się jako najbardziej czarujący i rozrywkowy. Rodzinny dramat, komedia pomyłek i horror twórczy w jednym. Zabawa na całego, w której odnaleźli się absolutnie wszyscy – zarówno ci na zmyślonym planie zombie slashera, jak i cała ekipa towarzyszącą w tym projekcie Michelowi Hazanaviciusowi.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.